Strony

sobota, 25 kwietnia 2015

Recenzja Konkursowa nr 3

 "Miasto ślepców" autorstwa Jose Saramago

autor recenzji: Magdalena Łatkowska



             Cała nasza  doskonale zorganizowana cywilizacja funkcjonuje prawidłowo, dopóki wszystkie jej elementy wirują według ustalonego systemu. Wystarczy jedna zmiana rytmu 
i już nie można dalej grać. Odpadasz. Przegrywasz. Z Miastem. Z życiem. Z tą różnicą, że w życiu nie możesz zacząć od początku. Przynajmniej bardzo, bardzo rzadko.
            Miasto. Zwyczajne. Gdzieś obok nas. Takie jak nasze. Dotychczas bezpieczne. Poukładane. Taka mała wewnętrzna unia. Kipiąca hipokryzja.
            Stłuczka samochodowa na skrzyżowaniu i początek końca. Kierowca niczego nie widzi i nieczego nie rozumie. Tylko białe mleko wokół. Ktoś mu pomaga i przy okazji okrada, z resztek mizernego poczucia godności. Złodziej wsiada do samochodu mężczyzny, parkuje, a po trzydziestu krokach ta sama biała mgła. Potem już jak kostki domina; lekarz okulista, dziewczyna w ciemnych okularach, zezowaty chłopiec, mężczyzna z przepaską na oku i inni. Wielu bezwładnych, przerażonych, bezimiennych i uśpionych, wpada kolejno na białą ścianę. Potem już wszyscy.
Ale zanim..
            I jeszcze żona lekarza. Jedyny świadek. Trochę jak pies - przewodnik. Nie prosiła się o to. Nie chciała. Wcale! No właśnie. Znów odniesienie do rzeczywistości. Bo zwykle przewodzą ci, którzy chcą, a nie, którzy powinni. O ironio.
            Zesłanie. Mechanizm się zaciął, więc należy go wyrzucić. Do szpitala. Zamknąć. Ogrodzić. Nie wypuszczać. Strzelać!
            Sami. Ślepi. W białym wyścigu przez niewidzialne korytarze do wolnego łóżka.
Do skrawka niczyjego koca. Do wolnego metra kwadratoweego. Z poszarpanym życiem
u szyi. A mówią, że człowiek, zwierzę stadne. Śmiać się chce.
            Pierwsi i tak mieli najłatwiej. Aż trudno uwierzyć.
Najpierw jednak komunikaty przez radiowęzeł, że żywność, że środki czystości, że koce.
Że trzy razy dziennie. Że uprasza się o. Potem kolejni. Wszyscy równi, każdy inny.
I znów żałosny pęd na kolanach do pierwszego, wolnego łóżka. Strach przed utratą tej jedynej przestrzeni wpija się głęboko pazurami w materac, na przekór potrzebom
i skomleniom natury. Jakieś to wszystko dziwnie znajome. Tylko może bardziej różowe
w tym śnie, który z takim upodobaniem wszyscy śnimy.
Dziki fetor. Obrzydliwa zgnilizna.
Prowiant się spóźnia. Kolejny dzień.
Niektórzy zdążyli się jednak zaaklimatyzować. We wcześniejszym życiu nie mieli szans, ale tu? Co tam smród! Prawo pięści. Najprostsze. Najdoskonalsze!
A w tym wszystkim ona. Dyskretnie prowadząca za rękę męża. Niemy świadek ziejącej kloaki. Najgorsza rola. Udawać, żeby przeżyć. Jakie to bliskie! Uciec, przed czułymi nosami dzikich bestii. Wciąż się to dzieje. Mnie właśnie teraz. A Tobie?
Następny transport. Nowi zagubieni. Uczta dla niektórych! Okup! Płacisz - jesz. Jakie to proste. Nie masz czym zapłacić? Nie jesz. Chyba, że płać żoną, w naturze. Cóż za zabawa!Żadnych hamulców. Jak to w życiu. Może tylko trochę bardziej jaskrawo. Mimo białego mleka.
            Rozszarpani przez własny system. Nic innego już nie istnieje. Niczego więcej nie ma. Tylko biała mgła wszędzie. Dla wszystkich. Oprócz niej. Dla niej piekło. Bynajmniej nie białe. Umazane fekaliami, śmiercią, łzami i krwią. Bardzo wyraźne. Dla odmiany.
            W końcu jeden cios, trafiony. Zaplanowany i skuteczny. Ileż można wytrzymać? Czy dalibyśmy radę? My, "cywilizowani", utopieni w naszych karierach? Czy potrafilibyśmy zapłacić cudzym życiem? Nawet, jeśli tak marnym? Po każdej kropce, po każdym przecinku, to samo dręczące pytanie. Bo przecież wciąż dopada nas obrzydliwa codzienność i próbuje odgryźć nasz słaby punkt. O tym cała ta historia.
            Szepty wokół, że widzi, rozchodzą się niczym choroba zakaźna. A tak bardzo chciałaby, jak inni. I znów. Nie lubimy być inni. To kosztuje. A my mamy tylko jedną karierę, jedną szansę. Ryzyko się nie opłaca.
            Wreszcie ogień, który kończy wszystko i zlizuje resztki zwierzęcego pomiotu.
Tułaczka po Mieście. Wychudzone i wylęknione puste oczy, które tak bardzo tęsknią, ale nie mogą natrafić na żadne czułe spojrzenie. Od domu, do domu. Nieme rozmowy i kąpiel
w strugach pachnącego deszczu. Dla nas w śmierdzącej kałuży.
            Oni, coraz bardziej wycieńczeni, potykający się o truchła niedojedzonych zwierząt
i smród rozkładających ciał. Wreszcie jakiś blask! Szary. Najpiękniejszy.
            Widzę! Potem już jeden po drugim.
            Teraz na mnie kolej, pomyślała. I białe mleko wokół niej.
Jeden za wszystkich, ale czy wszyscy za jednego?
            Okrutny żart losu. Eksperyment. Ślepcy, którzy patrzą i nie widzą. Może trzeba stracić wszystko, aby zobaczyć.
            Narracja. Jak zawsze. Bez nazw. Bez imion. Bez szczegółów. Jedynie przecinki
i kropki, które tak bardzo grają na emocjach.
            Ekstremalnie.
            Może zgaszę światło. Będzie mi się lepiej myślało. Szybciej zobaczę.
            Kropka. Przecinek, kropka.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz