Strony

niedziela, 29 listopada 2015

"DOM NASZEJ PANI"- Anna Klejzerowicz

Autor: Anna Klejzerowicz
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: 3 listopada 2015
Ilość stron: 320


  Raz zdradzona tajemnica nie ginie nigdy, zaczyna żyć własnym życiem.
             cyt.: "Dom Naszej Pani"- Anna Klejzerowicz



   Pasja, to wartość sama w sobie. Wzbogaca nas wewnętrznie.
 A jeśli  ktoś potrafi dzielić się  z innymi stanem swego umysłu i tym, co wypełnia jego duszę, to już jest wartość bezcenna.
Taką umiejętność posiada pisarka Anna Klejzerowicz.
 Ciekawą fabułę, intrygę kryminalną, problemy ogólnoludzkie osadza w realiach historycznych, wtajemniczając czytelnika w, pasjonujące ją samą, arkana kultury, sztuki, archeologii, fotografii.

Swą pasją zaraża, hipnotyzuje, czaruje. Czytelnicy z wielkim entuzjazmem przyjmują wieści o każdej jej nowej książce. Podobnie było teraz, gdy w listopadzie ukazała się powieść "Dom Naszej Pani".
Wraz z książką pojawia się ponownie niezawodny detektyw Emil Żądło. Były policjant, obecnie dziennikarz śledczy, zasłynął dzięki swej nieprzeciętnej intuicji, charyzmie oraz pasji do wykonywanej pracy.
Praca zawsze była dla Emila ważna. Była i jest ratunkiem i satysfakcją w trudnych, wirujących momentach jego życia osobistego.

Wcześniej, w "Sądzie Ostatecznym", wykazał się prowadząc prywatne śledztwo w sprawie okrutnych morderstw związanych z gdańskim tryptykiem pochodzącym  z II polowy XV wieku, autorstwa niderlandzkiego malarza Hansa Memlinga "Sąd Ostateczny". Następnie, w "Cieniu Gejszy" zgłębia tajemnicę kolejnych zbrodni i ich powiązanie z japońskimi drzeworytami. Tym razem ma do rozwiązania zagadkę kryminalną dotyczącą  jednej z największych tajemnic starożytności. Zagadka tkwiąca głęboko, niczym Atlantyda, w głębinie oceanu. Albo Tartessos - starożytne El Dorado. Na wpół legendarne miasto - państwo, umiejscowione na ziemiach współczesnej Andaluzji. Słynęło z niezwykłej kultury, sztuki, przepychu. Dlaczego legło w gruzach? Gdzie się znajdowało? Ile było tych Atlantyd?
Cywilizacje sprzed tysięcy lat. Czy cokolwiek po nich pozostało? Każdy odnaleziony ślad mówi coś o tych, którzy go pozostawili. Każdy artefakt, to skarb, łup bezcenny, za który niejeden oddałby życie.

Fabuła powieści przenosi nas w lata dwudzieste ubiegłego stulecia, na wybrzeże Hiszpanii, do portu Huelva.
Podglądamy, z zapartym tchem, akcję przeładunku dużej skrzyni z barki na pokład niemieckiego statku. Zamorski statek SS "Bonifacio" pod gdańską banderą...
Co wspólnego z tamtym zagadkowym zdarzeniem mają współcześnie popełnione zbrodnie w Gdańsku i jego okolicy?
Ofiarami są naukowcy, pracownicy muzeów, pasjonujący się starożytnością. Że nie są to zbrodnie przypadkowe świadczy pozostawiony na miejscu zbrodni znak graficzny, przypominający hieroglif.
Kto kryje się za tym tajemniczym symbolem?
Seryjny morderca pracowników naukowych? Wariat mordujący muzealników?
Mnożą się domysły...

Emil nie może uwierzyć w podobne sugestie. Mocno angażuje się w śledztwo. Współpracuje z policją.
Boi się o swą ukochaną Martę. Ofiary, to jej współpracownicy po fachu, z tego samego środowiska zawodowego. Wciąż rodzą się nowe spekulacje...  Psychopata? Mord rytualny? Mafia? Czarny rynek z handlem sztuką? I kim jest tajemniczy "Zet"? I co to jest "Obiekt"?
Zagadka rodzi zagadkę. Urasta do gigantycznych rozmiarów. Mnóstwo znaków zapytania. Gdzie szukać odpowiedzi?
Szuka policja, szuka Marta, Emil i nawet jego syn Bartek. Szukają w archiwach, w podziemiach lubickiego pałacu, w historii miasta Gdańska i jego okolic.

Nowe informacje, nowe konfiguracje, chwilowo jaśniej zarysowują obraz sprawy, by za chwilę znów stał się mglisty. Ślady "atlantologów", czy raczej"atlantomanów" prowadzą śledztwo aż do Hiszpanii, do Andaluzji.
Pozostawiany przy zwłokach tajemniczy znak, łączy wszystkie zbrodnie, wskazuje na powiązania z Tartessos i z masonami.
Masoni w Gdańsku? Cóż wspólnego z tym zamieszaniem mogą mieć wolnomularze? Gdzie jest jakieś logiczne wytłumaczenie?
Emil łapie trop. Prowadzony przez swą intuicję, idzie za jej głosem, nie zważając na niebezpieczeństwo. A ono czyha. Zagraża jemu i Marcie. Kto, w ogóle, mógł mieć podejrzenie, co do nich? Czyżby przecieki z policji?

Wciągająca, absorbująca akcja. Po nitce do... Domu Naszej Pani.
Co to za dom? Kim jest jego Pani? W czym tkwi jej moc? Czym wzbudza ona tak bezgraniczny podziw i uwielbienie? Przeradzające się w obsesje, obłęd, fanatyzm? Ale, czy to ona wymaga krwawych ofiar?
Koniecznie trzeba tam trafić, trzeba ją zobaczyć, poznać, by wyprostować mnóstwo znaków zapytania.
"Dom Naszej Pani", to fascynująca lektura, będąca zarazem podróżą w odległą nam, ale wciąż intrygującą starożytność, niekończące się artystyczne źródło inspiracji dla wielu.

Anna Klejzerowicz jest mistrzynią w gradacji napięcia. Wprowadza nas brawurowo w akcję, wtajemnicza w kulisy sprawy, nie szczędząc emocji i silnych wrażeń. Dozuje i nigdy nie odkrywa wszystkich kart. W ten sposób rozbudza naszą wyobraźnię i skłania do przemyśleń. Stopniowo i umiejętnie prowadząc do kulminacji, wiele wątpliwości wyjaśnia, ale i tak pozostawia nam przestrzeń na interpretację własną. Wyrażając tym samym szacunek do swojego czytelnika.

 Oprócz ciekawej fabuły, wciągającej intrygi kryminalnej, wnikliwych, psychologicznych portretów wykreowanych przez siebie postaci, Anna Klejzerowicz w swoich książkach przekazuje coś więcej. Gdzieś pomiędzy wierszami, blisko jej bohaterów, w miejscach ukochanego miasta Gdańska i okolic, krąży niezwykła energia, poświata. Magicznie silna, że prawie namacalna. Bez względu, jak złe rzeczy dzieją się na kartach jej kryminalnych powieści, zawsze jest miejsce na przejaw afirmacji życia, z miłością do drugiego człowieka, do zwierząt, z docenianiem zwykłych, małych rzeczy. Wyłania się niekłamana filozofia codziennego życia, wielce daleka od szumu, zgiełku, oślepiającej "mamony", ogłupiającego zbytku tego świata.
Dostrzegam to w twórczości pisarki i bardzo cenię. Taka magia.

Zapraszam na mój fanpage na facebooku:  https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem/

KONKURS NA RECENZJĘ MIESIĄCA!



Konkurs na listopadową recenzję został przedłużony. Recenzje można nadsyłać do 5 grudnia! Serdecznie zapraszam do udziału w konkursie! :)




środa, 18 listopada 2015

KONKURS NA RECENZJĘ LISTOPADA!




Napisz recenzję i weź udział w KONKURSIE NA RECENZJĘ MIESIĄCA!

W listopadzie do wygrania książka Ismeta Prcića pt. "Odłamki"




Zwycięska recenzja będzie pod koniec roku brać udział w konkursie na RECENZJĘ ROKU wraz z innymi zwycięskimi recenzjami z poszczególnych miesięcy!

NAPISZ RECENZJĘ, WYŚLIJ I WYGRAJ NAGRODĘ!

Zasady konkursu:
1. Aby zgłosić recenzję do konkursu, należy przesłać recenzję dowolnej książki do 5 grudnia  2015 r. na adres mailowy: myslirzezbioneslowem@gmail.com (temat wiadomości: KONKURS NA RECENZJĘ) wraz z imieniem i nazwiskiem osoby zgłaszającej. Jeden uczestnik może wysłać jedną recenzję w danym miesiącu - każda recenzja może być zgłoszona tylko raz do konkursu i nie będzie mogła brać udziału w kolejnych konkursach na recenzję miesiąca.

2. Do konkursu zostaną zakwalifikowane recenzje spełniające wymogi konkursowe (patrz pkt. 7). W jednym miesiącu zakwalifikowanych do konkursu może zostać maksymalnie 5 recenzji. Jeżeli zostanie nadesłanych więcej recenzji, zakwalifikowanych zostanie 5 recenzji, które będą wyróżniały się wysokim poziomem i będą według mnie najciekawsze.

3. Recenzje zostaną jednocześnie opublikowane 6 grudnia 2015 r. na blogu Myśli rzeźbione słowem w zakładce "KONKURS NA RECENZJĘ MIESIĄCA".

4. W konkursie zwycięży recenzja, która od momentu opublikowania zakwalifikowanych recenzji, do 10 grudnia (włącznie) uzyska najwięcej polubień na Facebooku (przycisk "lubię  to" znajduje się pod każdą konkursową recenzją). Najlepszą recenzję wybierają więc sami czytelnicy! Zwycięska recenzja będzie pod koniec roku brać udział w konkursie na RECENZJĘ ROKU wraz z innymi zwycięskimi recenzjami z poszczególnych miesięcy.
Aby kliknięcia były naliczane, powinny być dokonane ze strony bloga Myśli rzeźbione słowem (wtedy mamy 100% pewność, że działa licznik polubień :).

5. Jeżeli zostanie nadesłanych mniej niż 3 recenzje, zwycięzca będzie wybierany przeze mnie - według kryterium poziomu i jakości recenzji.

6. Autor/Autorka zwycięskiej recenzji otrzyma nagrodę książkową ufundowaną przez wydawnictwo Sine Qua Non.

7. Wymogi konkursu:

a. Recenzję można wysłać w formie pliku (doc) lub linku / jeśli recenzję zgłasza bloger to może być ona wysłana za pomocą linka do danego bloga, z podaniem imienia i nazwiska osoby zgłaszającej (jeśli autor recenzji nie życzy sobie ujawniania swoich danych osobowych to proszę wskazać "blogowy" pseudonim, który ma być ujawniony pod konkursową recenzją natomiast imię i nazwisko pozostanie do wiadomości organizatora. W przypadku blogerów, zgłoszona recenzja zostanie skopiowana na bloga Myśli rzeźbione słowem, jako recenzja konkursowa.
b. Recenzja musi być autorstwa osoby zgłaszającej ją do konkursu, nie może naruszać cudzych praw autorskich. Organizator nie odpowiada za ewentualne naruszenia praw przez uczestników konkursu.
c. Recenzja nie może zawierać wulgaryzmów, treści obraźliwych etc.
d. Recenzję należy wysłać na adres mailowy: myslirzezbioneslowem@gmail.com (temat wiadomości: KONKURS NA RECENZJĘ)
e. Uczestnicy konkursu wyrażają zgodę na publikowanie ich recenzji oraz danych osobowych: imienia i nazwiska bądź pseudonim
Bieżące informacje na temat konkursu publikowane będą na fanpage'u bloga: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

W związku z powyższym zapraszam do polubienia strony, jak i zostania członkiem bloga Myśli rzeźbione słowem!

Powodzenia!

Partner konkursu:






Nagrody fundowane przez wydawnictwo SQN można nabyć również za pośrednictwem księgarni internetowej: http://www.labotiga.pl/

poniedziałek, 16 listopada 2015

"Dziedzictwo" - Krystyna Januszewska

Autor: Krystyna Januszewska
Wydawnictwo: Prószyński i Ska
Data wydania: 17 listopada 2015
Ilość stron: 592                                  (Recenzja przedpremierowa)

Okładka książki Dziedzictwo
Człowiek jest dziwną istotą, lubi i chce należeć do jakiejś całości, mimo że w życiu jest jak  meteor mknący przez swój własny kosmos.

           cyt.: "Dziedzictwo" - Krystyna Januszewska

Miejsce, z którego wyrastamy, skąd nasze korzenie czerpią soki, przetwarzane później w odczuwanie oraz w energię niezbędną do życiowej wędrówki, to źródło stanowiące o naszym bycie.
O tym jest "Dziedzictwo", powieść, na którą autorka Krystyna Januszewska kazała nam czekać kilka lat. Od czasu, kiedy wydano jej "Ostatnią kwadrę księżyca (2010r.). Ale w pisaniu takiej literatury, pośpiech  nie jest pożądany.
Taką książkę można  napisać "dopiero, gdy człowiek naprawdę nie ma już żadnego innego  wyjścia (...), wtedy, kiedy jest się przekonanym, że ma się coś naprawdę do powiedzenia". 
Zacytowałam Wiesława Myśliwskiego, jego przesłanie tłumaczące powrót po ośmiu latach milczenia ze swoim "Ostatnim rozdaniem".  Porównanie nie jest przypadkowe. "Dziedzictwo" wyzwalało we mnie podobne emocje, jak przy opowieściach Wiesława Myśliwskiego. Pisarze tej miary, posiadają niezwykłą łatwość za pomocą słowa, niczym tkacz utkać cienką, niewidzialną, magiczną nić i połączyć się ze swoim czytelnikiem. Chciałoby się usiąść obok i słuchać bez końca.

"Dziedzictwo". Tę fabułę pisało życie.  Prawdziwe. Proste. "Jak bochen chleba".
Krystyna Januszewska przenosi nas, niczym w hipnozie, w czas i w miejsca, w których żyli jej przodkowie.
Początek ubiegłego stulecia. Czas, kiedy jeszcze słyszalne były carskie reperkusje  po Powstaniu Styczniowym, "miażdżące każdą oznakę polskości". Panował polityczny chaos w Europie, wybuchały kolejne konflikty.
Krasocin pod Kielcami w Górach Świętokrzyskich. Tam żył i ciężko pracował w umiłowanej ziemi Jan Kuśmierczyk, dziadek pisarki, ojciec jej ojca. Tak, jak inni we Włoszczowej, w Gruszczynie, Ostrowie, Borowcu, Wierzbniku, Ludyni, Sułkowie, Mieczynie, Lipiej Górze i innych miejscach ziemi świętokrzyskiej, tak jak Sornatowie, Cioskowie, Kowale i wielu pozostałych, troszczył się "żeby było gdzie spać, co jeść i jak się obronić".
Ciężkie to były czasy. "Kraj ledwo oddychał pod carskim butem". Zostać, czy wyjechać do Prus? Tam życie łatwiejsze. Rozważał niejeden.

Jan Kuśmierczyk został. Na ojcowiźnie. by zmierzyć się z losem. Praca na wsi, na roli, ze wszystkimi odcieniami trudu i mozołu, była też ratunkiem na cierpienie, ból, była sensem, gdy do głosu dochodziła beznadzieja. Ciężka praca "koiła duszę". Praca zdeterminowana porami roku i stanem pogody. Wschodami i zachodami słońca. Przyroda nadawała rytm zwykłym, codziennym czynnościom. Człowiek, jego pragnienia, dążenia, wierzenia, myśli i stan duszy, wszystko to zostało tutaj wkomponowane w absolutne piękno natury. Słychać jej cudowne odgłosy i odczuwalna jest niesamowita energia, która emanuje z kart "Dziedzictwa".
 Proste życie zwykłych ludzi, zwykłą codzienność oraz rzeczywistość historyczną, dziejową, pisarka ubrała w słowa mądre, dojrzałe, jak ziarna, dojrzewających w słońcu, kłosów zbóż świętokrzyskich pól. 
Powstała opowieść epicka. O ludziach z krwi i kości. Piękna w swej prostocie i prawdzie. Ze wszech miar wiarygodna.


Pisarka ukazała nie tylko losy swojej rodziny, ale całej społeczności wiejskiej, z całym kultem ich ciężkiej pracy. Proste chłopskie życie na tle historycznej prawdy, na tle wydarzeń I wojny światowej, w świetle światowych przemian, w zarysie kontrastu między życiem na wsi i w mieście.
Prasa donosiła o cudach techniki, a oni na wsi tkwili w miejscu, "jak ta tabaka w rogu". Najważniejsza była troska, by nikt nie umierał i nikt nie głodował. Ta troska nie wzięła się znikąd. 

Los nie oszczędzał rodziny Jana. Jedna rana nie zdążyła się zagoić, a już kolejna była zadana. Bolało, ale trzeba było iść dalej. Życie przeplata się ze śmiercią. Aż trudno uwierzyć ile człowiek jest w stanie udźwignąć, spod jakiego ciężaru się podnieść, ile strat przeboleć?
Idę za nimi... Idę i nie dowierzam... Jan z żoną Wiktorią i z małym, chorym Edkiem na ręku. Idą trzydzieści pięć kilometrów do lekarza. Doktor z Włoszczowy na wojnę pojechał, więc szli do Koniecpola. Przez błoto koń by nie przejechał. Promyk nadziei gaśnie. Wracają do domu. Tą samą drogą, z martwym dzieckiem w objęciach...
"Przez jakie trzeba przebrnąć bezdroża rozpaczy"? Ku "sensom i przebudzeniom". Ku "powrotom z ciemności"?
Jakąś cieniutką szczeliną, w przejmującą prozę życia, brutalną często, przenika poezja. Pisarka cytuje poetkę Krystynę Konecką, poruszającą problematykę egzystencjalną, co idealnie komponuje się z piękną literacką frazą Krystyny Januszewskiej. Poezja i nadzieja zawsze mocno wiążą się z losem, z jego jaśniejszą stroną. Dają wiarę w nowe, lepsze jutro.


Nowe, lepsze jutro? Lepsza przyszłość? Tak! Wierzono w to. I w to, że można zacząć wszystko od nowa. Od planów geodezyjnych, od karczowania gruntów, od pierwszego ściętego drzewa, od pierwszej deski. Pomimo trudu, mozołu w pokonywaniu błotnistej drogi Polesia, prowadzącej poprzez procesy o ziemię dwukrotnie sprzedaną, poprzez jeszcze większą biedę, ku przeciwnościom losu.
Kiedy skończy się ta udręka? Kiedy zasiądą przy swoim stole?
Czterdzieści rodzin w okresie międzywojennym opuściło Kielecczyznę i udało się w podróż na wschód, na Kresy. Na ziemie odzyskane. Polesie nad Prypecią stanowiło wizję przyszłości dla wielu otwartych głów. Tam powstała polska Kolonia Krymno.
"Jasiu, gdzieżeś ty nam kazał przyjechać"? Konfrontacja marzeń z rzeczywistością nie budziła entuzjazmu żony Jana Kuśmierczyka ani pozostałych członków rodziny.
Pomimo odmiennych zdań w podejmowaniu życiowych decyzji, rodzina trzyma się razem.
Jakie życie ich tu czeka i co jeszcze się wydarzy...?

Wstęp do głównej fabuły ma mocny, pełen bolesnych emocji, wydźwięk. Jan z Wiktą wyprawiają swoich czterech synów w drogę. Bolesna rozłąka. W milczeniu patrzą na ostatni wóz wyjeżdżającego ze wsi konwoju, "który w niepewne zabiera im dzieci".
To scena wybiegająca w przyszłość, do czasów, które dopiero nadejdą. Gdy złowróżbne widmo znów zawiśnie nad światem. Gdy dom przestanie być schronieniem i trzeba będzie szukać bezpiecznego miejsca nie wiadomo gdzie.
Znów strach, ból, cierpienie... Znów wędrówka...
Powieść kończy się na wcześniejszym etapie, nie czas jeszcze na wydarzenia zapowiedziane wstępem. Zatem wnioskuję, że ciąg dalszy nastąpi... dalsze losy poznanych tutaj bohaterów zwyczajnych i niezwykłych zarazem.


Konstrukcja powieści nie mogła być inna. Stare dzieje przeplata nić współczesności. Wątek z życia samej pisarki mocno wiąże się z osnową dotyczącą przodków. Jest to konsekwencja dziedziczenia. Krystyna Januszewska nie jest tu tylko narratorem szkicującym wiernie portrety swoich przodków. Utożsamia się z nimi, z ich przeżyciami. Są lustrem dla niej samej, dla świadomości kim tak naprawdę jest.
W tym współczesnym wątku pisarka wychodzi naprzeciw swoim marzeniom. Są tu wspomnienia z pobytu w Kanadzie, z wyprawy na Wyspę Księcia Edwarda w prowincji Nowa Szkocja. Była to podróż śladami Ani Shirley, Ani Z Zielonego wzgórza, od której, tak naprawdę zaczęła się przygoda pisarki z literaturą. Z tym wyjazdem wiązała się pewna misja. W Kanadzie oprócz przyjaciół, poznała ich wątpliwości i  nurtujące od lat znaki zapytania. Odpowiedzi trzeba szukać w przeszłości, która została w Polsce. Czy pisarka znajdzie klucz do cudzych zagadek?

"Dziedzictwo", to literatura prawdziwa, doniosła, mądra. Zawiera istotę bytu, wytycza sens, odpowiada na wiele pytań i wątpliwości. Krystyna Januszewska stworzyła powieść monumentalną, wielką pod każdym względem. Z pomocą swojego ojca i jego braci, pozbierała nie tylko ich wspomnienia, ale i westchnienia, tęsknoty, radości i smutki. To wielki dar  posiadania tak cennych rzeczy. I odpowiedzialność. Spadkobierczyni nie zawiodła. Nie zgubiła, nie roztrwoniła ani jednej łzy, ani jednego uśmiechu, ani jednego kilometra z drogocennej schedy, z długiej wędrówki, w którą nas zabrała, dzieląc się tym, co jest dla niej najcenniejsze...
Książka budzi ogromne emocje i głębokie refleksje. Budzi mój podziw i zazdrość. Za mało pytałam...? Za mało wiem...? Czy mam kogo zapytać...? Warto pozbierać to, co pamięć podpowiada, o nas, o naszych rodzicach, dziadkach, ludziach, z którymi szliśmy chociaż przez chwilę, przez krótki, ale ważny odcinek wspólnej drogi. Warto dla młodych, by wyrobić w nich chęć poznawania własnych korzeni. Wspomnienia, to silny budulec łączący "wczoraj" z "dziś", sklejający cegiełki pomostu pomiędzy przodkami i potomnymi.
Pamięć. Dopóki żyje w nas, dopóki żyje pamięć o nas. 
"Exegi monumentum".    Pomnik trwalszy od spiżu.           


Dziękuję autorce za możliwość przeczytania "Dziedzictwa" jeszcze przed wydaniem książki i przed jej premierą.Czuję się zaszczycona. Premiera książki przypada na dzień 17 listopada 2015 i będzie wydana przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka. 

Zapraszam na mój fanpage na facebooku:     https://www.facebook.com/,p,myslirzezbioneslowem                       
                                                                               
                                                                               

                                               

czwartek, 5 listopada 2015

"Pokój dla artysty" - Maria Ulatowska i Jacek Skowroński

Autor: Maria Ulatowska
           Jacek Skowroński
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 17 września
Ilość stron: 456


   Nigdy do dzisiaj, o wieczny spokoju,
  O ciszo śmiertelna,
  Nie przeczułam tak tęsknie
  Waszej wspaniałości.
                             Maria Pawlikowska - Jasnorzewska
                                                        "Chwila depresji"


Poetyckie, refleksyjne, jakże wymowne motto. Marząc o ciszy i spokoju, często sami, swoim nieprzemyślanym postępowaniem, czasami zupełnie niechcący, przyczyniamy się do tego, że tak cenne dla nas wartości, stają się jedynie rzewnym wspomnieniem.
Tytuł powieści, jak i ciepła nastrojowa szata graficzna oraz miejsce, gdzie toczy się główna akcja, Dom dla artystów w Nałęczowie, nastraja poetycko. Autorzy dopuścili do głosu Marię Pawlikowską - Jasnorzewską, jak również Ignacego Ildefonsa Gałczyńskiego. Kocham poezję, dlatego jest to dla mnie cenny walor. Nałęczowski Dom dla artystów, to nie miejsce dla szalejącej bohemy. To raczej oaza dla pragnących ciszy i spokoju. Z założenia tak właśnie miało być...

Nawiązałam do poetyckiego motta, chociaż chciałam rozpocząć od pochodu pierwszomajowego.
Pamiętam pochody, podobne do tego, w którym uczestniczył Ernest Szramowski.
Pochód pierwszomajowy czterdzieści lat temu był manifestacją entuzjazmu. Radosną, barwną ucieczką od rzeczywistości. Skandowane okrzyki, powypisywane slogany były poparciem panującej władzy.
Taka indoktrynacja.
Jednak "góra" zawsze kogoś się obawiała.
Ernest Szramowski podczas pochodu w 1975 roku w Warszawie miał swojego "opiekuna".
Czy był sprytnie działającym dysydentem, o co go podejrzewano?
Czy chciano go tylko nastraszyć, czy miał zginąć? Prawda jest taka, że został śmiertelnie raniony nożem.
A sprawca? Czy wystarczy podpisać pakt z diabłem, by ujść bezkarnie? Czy można skryć się skutecznie za nowym nazwiskiem?
Takie czasy. Taki system.
Ale nie tylko o polityce jest "Pokój dla artysty". Autorzy, Maria Ulatowska i Jacek Skowroński, wpuścili do swej współczesnej fabuły historyczną przeszłość, bo na nią nie ma rady. Przeszłość powraca z całą swoją mocą. Wedrze się z impetem, albo zupełnie po cichu przeniknie najcieńszą szczeliną w nasze spokojne życie.

W jaki sposób to mroczne zdarzenie z przeszłości trafi do Nałęczowa, do Domu artystów. Do czyich zapuka drzwi?
To urokliwe miejsce, w starym dworku, stworzyła para pisarzy Marta i Jasza. Sami nie wierzyli, że ich wspólne marzenie, tak szybko się urealni. Może też i sami nie daliby rady, ale z pomocą przyszedł zaprzyjaźniony prawnik. Czy była to bezinteresowna pomoc?
Wyremontowany Dom, stał się azylem dla wrażliwych dusz. Wraz z kolejnymi rezydentami, gościły tu ich pasje, inspiracje, talenty malarskie, weny pisarskie, fotograficzne kadry.
Poznajemy całą plejadę ciekawych osobowości świata artystycznego wraz z ich życiowymi historiami.
Zaszył się tutaj, między innymi, malarz Zachary, który maluje dużo, ale nie sprzedaje swoich obrazów z obawy, by nie dostały się w niegodne ręce. Intrygującą postacią jest starszy, schorowany pisarz Edward, który planuje spisać tajemniczą historię, spowiedź życia. Mocno związany z Domem jest samotny kloszard Zenon. Znalazł tutaj schronienie wraz ze swoimi bolesnymi przeżyciami, ze zranioną duszą. Powstają osobne interesujące portrety bohaterów. Miejsce, w którym się znaleźli oraz kolejne zdarzenia, dziwnie szybko splatają ze sobą ich drogi.
Przypadek?
Co za fatum sprawia, że dochodzi do kilku tragicznych wypadków? Umierają kolejni mieszkańcy Domu. Zawał? Samobójstwo? Morderstwo?
Czy komuś z osób trzecich mogło zależeć na którejś z tych śmierci? Co dzieje się w poszczególnych pokojach dla artystów?

Do Nałęczowa trafia Piotr Zawada. Przyjeżdża tutaj prywatnie, zupełnie incognito. Nadkomisarz z Komendy Stołecznej Policji znany jest mi z powieści "Autorka", pierwszego wspólnego dzieła autorów "Pokoju dla artysty".
Zawada chce odejść ze służby. Ma ku temu osobiste powody. Tymczasem udaje się na urlop zdrowotny. Do Nałęczowa przywozi swą przyjaciółkę Ewę Szramowską. Mówi Wam coś to nazwisko?
W życiu Ewy, od dawna mają miejsce dziwne zbiegi okoliczności.
Czy jej przeżycia będą w jakiś sposób związane z tym, co dzieje się w Domu dla artystów?

Kilka wypadków, kilka osobnych śledztw. Zawada stara się poskładać poszczególne elementy w całość. Jemu też zagraża niebezpieczeństwo. Czy dlatego, że jest blisko Ewy?
Czy da radę sam dojść prawdy, czy może pomogą mu duchy przeszłości?
Ktoś wcześniej od Zawady odkrył, że pod niewinną maską pozorów, kryje się spryt i zachłanność. Są szczeliny, którymi do świata wrażliwego przenika zawiść i paskudna, unicestwiająca, zgubna intratność.
I to właśnie one, podstępne, złe siły powodują, że cisza przestaje być ciszą, a spokój traci swą wspaniałość.


W "Pokoju dla artysty", podobnie jak w "Autorce", wątek obyczajowy łączy się subtelnie z kryminalnym. Nastrojowość i eteryczność chwili przenika cięższą atmosferę  intrygi i grozy. Powstaje nieprzewidywalna mieszanka, o zaskakująco ciekawym działaniu. Zabieg z pewnością przemyślany i już sprawdzony przez dwoje pisarzy. Obyczajowość to pole uprawiane z powodzeniem przez Marię Ulatowską, a kryminał to niwa, na której czuje się najlepiej Jacek Skowroński.
Dwa bieguny, dwa różne ładunki potrzebne do asocjacji, do wytworzenia pewnej energii. Dwa bieguny, a pomiędzy różnorodna, ciekawa kompozycja.
 Autorzy "Pokoju dla artysty" ponownie udowodnili, że stanowią idealny mariaż.


Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem/





   

poniedziałek, 2 listopada 2015

WYNIKI KONKURSU NA RECENZJĘ PAŹDZIERNIKA!


 W październiku zachwyciły mnie dwie recenzje, które chciałabym nagrodzić. Jedna dotyczy prozy, tak tradycyjnie, druga zaś poezji, pokazując całą jej magiczną siłę, ale też i dramatu o symbolicznej wymowie i to warto docenić.




I. NAGRODA GŁÓWNA:
Główną nagrodą, ufundowaną przez Wydawnictwo SQN, którą jest powieść Jakuba Małeckiego "Dygot", nagradzam zwycięską recenzję książki Joanny Bator "Ciemno prawie noc", którą nadesłała Jolanta Domagała. Serdecznie gratuluję! Zapraszam do lektury





   Głośna powieść Joanny Bator  „Ciemno, prawie noc”, za którą autorka otrzymała Nike w 2013 roku, zgodnie z określeniami zawartymi w tytule jest bardzo mroczna, ale mroczna w nader pociągający sposób. Nawet czas akcji pasuje do tej koncepcji - przypada bowiem na listopad, nazwany pięknie przez autorkę – „pęknięciem  między jesienią a zimą, czasem, kiedy otwierają się przejścia”.
   Książka w ogólnym rozumieniu dotyczy poglądu, że zło jest zaraźliwe. Ktoś, kogo zgwałcono, pobito, poniżono – będzie odtąd niszczył siebie i innych...
   Powieść Joanny Bator przywiodła mi na myśl nocną wędrówkę przez stary zapuszczony ogród. Czytając czułam się jak włóczykij błąkający się po właśnie odkrytym niezwykłym miejscu. Z wadliwą latarką, która raz gaśnie, raz się zapala, oświetlając ogród nikłym światłem, potęgując doznania słuchowe i zapachowe. Gdzieś w pobliżu pohukuje sowa, w dali złowieszczo wyją psy, a pod stopami  wciąż coś nieprzyjemnie uwiera i trzeszczy. Mdły zapach kwiatów miesza się z wonią butwiejących  liści i wilgotnej ziemi. Wraz ze smugą światła moim oczom ukazywały się intrygujące zakamarki, wnęki, kamienne murki, altany, rabaty i liczne boczne ścieżki.
   Oto co potrafi zdziałać bogaty w metafory, nieprawdopodobnie plastyczny język powieści i bujna wyobraźnia pisarza. Wielkie brawa należą się za to Joannie Bator.
   Dlaczego czułam się z książką „Ciemni, prawie noc” tak jak lubię, czyli jak odkrywca nieznanych tajemniczych lądów? Ano dlatego, że autorka zna się na rzeczy. Czaruje słowem. Tworzy fascynujące obrazy. Niekiedy makabryczne, niekiedy poruszające, ale zawsze niezmiernie ciekawe. Wystarczy czytać i spokojnie, o ile nerwy nie zawiodą, podążać za wyobraźnią pisarki. Efektem jest wyjątkowo sugestywne malowidło przedstawiające walkę dobra ze złem zasiedlającym ludzkie dusze, a także hulającym w szeroko rozumianym otoczeniu pod postacią „ektoplazmy”.  Dobroć ma tu swój azyl w kociarach przemykających chyłkiem przez powieść czyli  w  miłych staruszkach taszczących torby kocich chrupek i wciskających czasem perły do rąk „zagubionych dziennikarek”.
   Obok warstwy baśniowej pełnej fantastycznych stworów i niesamowitych scen, których w naszym świecie z pewnością nie znajdziemy, toczy się zupełnie realna historia dziennikarki Alicji Tabor, zwanej  Wielbłądką, Pancernikiem albo Niedobitkiem. Młoda kobieta wraca do rodzinnego Wałbrzycha, do starego  przedwojennego domu, pełnego smutnych wspomnień. Ma misję. Musi napisać reportaż o serii niewyjaśnionych zdarzeń, o zniknięciu trójki dzieci; Andżeliki, Patryka i Kalinki.
   Próbując rozwikłać zagadkę, Alicja wnikliwie przygląda się ogarniętemu religijnym szaleństwem ubogiemu społeczeństwu Wałbrzycha, które wstrząśnięte porwaniami dzieci, histerycznie szuka ratunku w chorej religijności. Ludzie słuchają samozwańczych proroków, chcą stawiać dziwne pomniki w środku miasta, pragną relikwii.  Swoje frustracje, lęki, kompleksy i pielęgnowane przez pokolenia uprzedzenia wyrażają podczas nieformalnych wieców i na forach internetowych. No właśnie, Internet!  Niestety, anonimowość totalnie odblokowuje wszelkie hamulce.  Złość leje się w przestrzeni internetowej niczym wielki obrzydliwy, wirtualny bluzg. Brzmi znajomo, prawda?
   Alicja prowadzi obok zleconego służbowo -  drugie, prywatne śledztwo. Poszukuje prawdy o sobie samej, o rodzinnej tragedii, która stała się jej udziałem dawno temu. Poszukiwania te stanowią główna oś powieści, wokół której kręci się cała reszta historii, wątków i niezwykłych istot.
   Dostajemy oto w prezencie galerię  barwnych postaci – uwielbiającą bieganie i wsłuchiwanie się w ludzkie opowieści, Alicję o odstających uszach; szaloną starszą siostrę Alicji – Ewę;  księżnę Daisy z przepastnym sznurem pereł; przyjaciółkę Niedobitka, piękną bibliotekarkę Celestynę, która kiedyś była małym sympatycznym Czesiem; wiecznie nieobecnego ojca Alicji, tropiącego skarby zamku Książ; oskalpowanego przez Sowietów pana Alberta; brutalnie zgwałcone dziewczynki; nierzeczywistego Daniela; kociary, kociojady  i wiele, naprawdę  wiele innych intrygujących wytworów wyobraźni autorki.
   Tutaj muszę koniecznie wspomnieć o mojej ulubionej historii z „Ciemno, prawie noc”. Ona najmocniej zapadła mi w pamięć, bo wlała porządną i zarazem ogromnie potrzebną dawkę słońca w tę mroczną lekturę. Chodzi mianowicie o wątek Patryka Miłki, jednego z zaginionych dzieci. Rodzice wykreślili chłopca ze swojego życia. Pozostawili go schorowanej babci, która okazała się mądrzejsza i sprytniejsza niż legendarny król Salomon. Po cichu, bez udziału bezdusznych instytucji, powołała do życia szczęśliwą rodzinę…
    „Ciemno prawie noc” budzi kontrowersje i liczne dyskusje co do swojej wartości.  Niektórzy zarzucają powieści grafomaństwo. Co za bzdura?! W mojej opinii „Ciemno...” jest dziełem. Literacką ucztą. Owszem „barokową” nieco, owszem dość skomplikowaną i co tu kryć – wymagającą uwagi i skupienia od czytelnika, ale to właśnie w tym tkwi jej oryginalność i urok. Powieść Joanny Bator jest mieszanką gatunków literackich (kryminału, obyczaju, horroru), a zarazem pewnego rodzaju zabawą konwencjami – baśni i realizmu. To również galeria przeróżnych wątków, niesamowitych opowieści, które mogłyby z powodzeniem żyć własnym życiem. Wyobraźnia pisarki zdaje się nie mieć granic. Dodatkowo wszystko spowija plastyczny poetycki język.
    Zdecydowanie warto ów niezwykły świat poznać, szczególnie że wnikanie w niego sprawia nawet kapryśnemu czytelnikowi nie lada przyjemność, a już wkrótce powieść doczeka się ekranizacji.



II. WYRÓŻNIENIE:
Drugą recenzję wyróżniam i jest to recenzja książki "Po co komu krzyż" Jerzego Stasiewicza. Recenzja autorstwa Agnieszki Krizel.  Nie mogę jednak obiecać, że nagrodą będzie również "Dygot" Jakuba Małeckiego, możliwa jest inna książka ufundowana przez Wydawnictwo SQN. Serdecznie gratuluję i zapraszam do lektury:




http://nietypowerecenzje.blox.pl/resource/pkk.jpg


„Po co komu krzyż” Jerzy Stasiewicz.

Gdyby podejść do tytułu bezpośrednio, mogłoby powstać z tego pytanie. Jednak autor książki nie stawia przed nami konkretnego pytania, a swoimi wierszami i dramatem, próbuje nam wyjaśnić i uświadomić, że mimo wszystko, kiedyś przyjdzie nam się nad tym zastanowić.

Krzyż, dla mnie osobiście, ma wymiar symboliczny. Ogólnie jednak, kojarzy się z religią, wiarą, a najczęściej ze śmiercią, końcem lub początkiem czegoś, co zwykliśmy nazywać życiem. Codzienność przysłania nam wszelkie Jego formy. O krzyżu nie mówi się jak o czymś zupełnie normalnym, czy jak o przedmiocie w zasięgu ręki. Zazwyczaj ma on swoje miejsce i jest przedmiotem szacunku dla obecnych w danym pomieszczeniu.

Ale może nie na samym krzyżu skupmy uwagę. Pochylmy się nad Jego głęboką symboliką. Ma ona wymiar niejednokierunkowy. Dla każdego z nas oznacza zupełnie co innego. W zależności od tego również, na jakim etapie życia owy krzyż znalazł się w naszym życiu. To, że powinien towarzyszyć nam zawsze, nie ulega wątpliwościom, nie każdy jednak chce Go uzewnętrzniać. Mówi się, że każdy z nas nosi swój krzyż przez całe życie. Coś w tym jest. Gdyby życie składało się tylko z samych szczęśliwości, cóż to byłoby za życie? Takie samo, jednostajne. Dysproporcje życia równoważą siłę, jaką ma w sobie krzyż.

Książkę Pana Jerzego otwiera dramat w trzech aktach. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam dramat. W szkole średniej bodajże. Nie kojarzę, by jakikolwiek zrobił na mnie wrażenie. Nigdy nie lubiłam tych średniowiecznych, czy renesansowych dramatów, których kompletnie nie rozumiałam. Dramat Pana Jerzego czytało mi się bardzo dobrze. Język prosty, zrozumiały, bezpretensjonalny. Jak to w dobrych dramat, akcja ma tutaj swój określony tok. Opowiada o próbie włamania się do jednego z pomieszczeń, należących do rodziny kowala, w której jest dwóch synów, matka i ojciec. Przedmiotem rabunku ma być właśnie krzyż. Jego historia jest dosyć nietypowa, bo krzyż ten przyniósł do skrócenia za życia znajomy kowala. A, że był to człowiek biedny nie zdążył już go odebrać, ani nawet za niego zapłacić. W dramacie, krzyż ten ma również wymiar symboliczny, bo chociaż faktycznie powinien znaleźć się na mogile zmarłego, staje się też przyczyną waśni między członkami rodziny, marą senną, jaka ich nawiedza, w efekcie doprowadzając do przemyśleń i rozwiązania z sytuacji. A wszystko to dzieje się pod osłoną nocy, która potęguje i napina emocje do naprawdę najwyższych stanów.

Zaraz po dramacie znajdziemy w książce poezję Pana Jerzego. To wiersze pełne wewnętrznych rozterek, rozładowań emocjonalnych, zmuszające nas do pewnych przemyśleń i zachowań. Wspomina on już nie tylko zmarłych bliskich Jego sercu znajomych, czy nawet dawnych żołnierzy, walczących o wolny kraj. Wspomina zwykłych prostych ludzi, którzy za ten kraj zginęli nie tylko w krematoriach oświęcimskich, deportowani ginęli tak naprawdę na obcej im ziemi. Pojawia się tam również wewnętrzne poszukiwanie własnego JA, człowieczeństwa, które ma jakiś jedyny, niepowtarzalny sens.

To wiersze pełne wrażliwości na otaczającą nas rzeczywistość, często bolesną, ze wspomnieniami minionych lat, zostawionych gdzieś w tyle niedokończonych spraw, zaczętych rozmów, pytań cisnących się na usta. To poezja poszukująca ziemskich dróg, tych właściwych, wędrówek, na których zostawiamy swoje ślady. Wieczność, nawet jeśli istnieje, zostanie odznaczona tylko już na naszej płycie nagrobnej.

I wreszcie poezja mistyczna, mówiąca o tym, że poza realną rzeczywistością istnieje druga strona naszego ziemskiego lustra. Gdy usiądziemy na brzegu rzeki o nazwie życie, doszukamy się pewnych z nim zależności. Bo gdyby tak naprawdę nas tu nie było, nie przywiązalibyśmy się do miejsc, ludzi, czy rzeczy. A wtedy nie mielibyśmy szansy na to, by żyć dalej i wędrować niebiańskimi ścieżynami.

Pojawia się w książce Poemat tak bardzo podkreślający nasze pochodzenie i znaczenie dla świata. Rodzimy się po coś. Pytanie, po co? By umrzeć, bo taka jest kolej. Uwrażliwia nas poeta na to, by pomyśleć o swoim przeznaczeniu, że tak naprawdę, od tego zaplanowanego nie będziemy w stanie nigdzie uciec, nawet na koniec świata:
[...]
Czasem nocą przychodzi
do mnie śmierć
w moim czarnym garniturze
po ojcu
i nic nie mówi
patrząc na mnie
z zadowoleniem”


Z części książki, pod tytułem „Tam”:

***
Czytając wiersze doszedłem do wniosku,
że to wszystko już kiedyś napisałem
kijem na piasku, rysując dla siebie
niezrozumiałe znaki …
Czytając wiersze doszedłem do wniosku,
że nie wszystko można napisać.
Jakaś boląca cząstka
pozostanie w głębi serca.

Czy każdy poeta odnosi wrażenie, że przy którymś z kolei wierszu, już to kiedyś napisał? Zapewne, ale nic do końca nie zostało jeszcze wypowiedziane. To nie jest ostatnie słowo. Ono będzie lampką zapaloną na naszym grobie w dzień pierwszego listopada, co roku. I co roku przemówimy ostatnim dla nas słowem.

Podsumowując. Warto w gonitwie codziennych myśli, szaleństw, zastanowić się, czym tak naprawdę jest krzyż. Jaki jest i jakie niesie ze sobą znaczenie? Czym w naszym życiu jest nasz krzyż? Czy chociaż przez chwilę o tym pomyśleliśmy? Jeśli nie, to chyba czas najwyższy.

Książka Pana Jerzego niech będzie dla nas chwilą zatrzymania i próbą odnalezienia samego siebie. Nasze życie, to bez wątpienia pewna pielgrzymka. Na ziemskim padole interesuje nas tylko to, co wartościowe. W chwilach głębokiego żalu i zatrwożenia sięgamy po symbol naszej wiary, jakim jest bez wątpienia krzyż. Nie mamy czasu, bo ciągle za czymś gonimy. Ale musimy zdać sobie też sprawę, iż nadejdzie czas, w którym krzyż przybierze dla nas głębszą formę. Oby nie był ostatnią rzeczą, jaką w nim zobaczymy.


Agnieszka Krizel

www.nietypowerecenzje.blox.pl