Autor: Magdalena Grzebałkowska
Wydawnictwo: Agora SA
Data wydania: kwiecień 2015
Ilość stron: 420
Po coś ty, dziecko, tutaj wróciła? Po co? Tu jest tak strasznie w tej Polsce...
cyt.: "1945. Wojna i pokój"- Magdalena Grzebałkowska
Każdy, kto przeżył wojnę, ma jej własny obraz, ma też własne odczucie wyzwolenia. Własną pamięć. Poprzez ludzką pamięć, po wielu latach, wracamy do 1945 roku. Końca wojny, jak i do wcześniejszych zdarzeń, przywołanych wspomnieniami tych, którzy chcieli o tym opowiedzieć.
"A pani pyta, czy jakieś szczęście mnie w 1945 roku spotkało? Więc odpowiadam: szczęściem było, że nikt z mojej rodziny w tamten rok nie umarł. (...) Kto miał takie szczęście, to miał."
Nadal zabijali. Nadal umierali. Ludzie ludzi...
Rok końca wojny był czasem wielkiego chaosu. Żywi, ale poobijani, zbolali, wracali do swych ojczyzn, które zostały im odebrane, wracali do domów, których już nie było. Jeśli dom nie był ruiną, to mieszkał w nim ktoś inny, mówiący w innym, niż oni języku.
Kto zmienił tak diametralnie krajobraz? Kto poprzesuwał granice?
Fakty. Daty. Liczby. Miejsca. Mnóstwo książek, filmów, lekcji historii. Pomniki. Muzea. Ogrom tragedii. Przytłaczający. Czy wiemy już wszystko? Czy dość już o wojnie? Więcej się nie da?
Każdy człowiek, to osobna historia, osobna opowieść, przemawiająca bardziej, niż najciekawsza lekcja historii. Przekonałam się o tym, czytając książkę "1945. Wojna i pokój" Magdaleny Grzebałkowskiej.
Jest to reporterski przekaz tamtej dramatycznej rzeczywistości, ukazany z perspektywy tych, którzy przeżyli. Autorka dociera do świadków tamtego czasu. Złego czasu. Słucha ich wspomnień, ogląda zdjęcia, patrzy im w oczy, w ich twarze i widzi strach. Tamten. Nieustępliwy. Strach wlecze się i zostaje. Strach się nawet dziedziczy. Taka scheda.
Autorka swą peregrynację odbywa po śladach Wandy Melcer, powojennej reporterki, która opisywała proces repatriacji ludności. Magdalena Grzebałkowska drąży, dopytuje, weryfikuje. Zmywa z tego wcześniejszego obrazu kłamliwe kolory zachwytu i tworzy nowy, może mniej barwny, a rzetelny obraz. Wielowymiarowy.
Przemieszczam się, wraz z pisarką i z jej bohaterami, z miejsca na miejsce. Towarzyszy mi przy tym natłok myśli, ogrom emocji. Ta książka zahacza o mózg. Tyle ważnych i trudnych spraw dzieje się na kartach tej książki.
Ludzie opuszczają swoje domy, w pośpiechu, w strachu, oceniają, co ma dla nich największą wartość, co muszą ze sobą zabrać. Co zakopać, schować, gdyby wrócili...? Tu, na Kresy Wschodnie.
"Jeszcze ostatni raz spojrzenie na dom, na sad..."
Dokąd jadą? Czy wrócą, jak się uspokoi? "Tu będzie teraz Rosja"- przekonywali do wyjazdu agitatorzy.
Trudno było uwierzyć w te słowa, które wciąż tłuką się po głowie. Jeszcze trudniej pojąć, gdy nowe władze wmawiały Kresowiakom, że urodzili się w Związku Radzieckim.
Wielka akcja przesiedleńcza "Wisła". Na Ziemie Odzyskane. Stąd uciekają zamieszkujący do tej pory rodziny niemieckie. Zostawiają swój dobytek. Co cenniejsze zakopują, z nadzieją powrotu. Tak, jak Polacy na Kresach. Inni szabrują, sprzedają, kombinują. Przyjeżdżają osadnicy.
Jak to jest wejść w czyjeś domostwo, dopiero co opuszczone? "Jak to jest żyć w cudzych butach, szytych na miarę?"
Reporterskim okiem Magdaleny Grzebałkowskiej obserwujemy popłoch na statku "Wilhelm Gustloff". Załadowany ponad miarę niemieckimi cywilami. Około 8-9 tysięcy pasażerów marzy tylko o tym, by bezpiecznie dopłynąć do Kilonii. Nadzieja tych ludzi zostaje storpedowana przez trzy torpedy- "Za Ojczyznę", "Za Leningrad", "Za naród sowiecki", czwarta, "Za Stalina", utknęła w wyrzutni...
Jest styczeń, dwudziestostopniowy mróz, w lodowatej wodzie można przeżyć zaledwie dwie minuty. Ocalało około 1200 osób.
Wielowymiarowość obrazu Grzebałkowskiej polega właśnie na tym. Pokazuje ludzkie cierpienie bez uwzględniania narodowości. Pokazuje człowieka. Uciekającego, poganianego przez strach. Chowającego się na śmietnikach, w studniach, w psich budach. Tak, jak pokazane tutaj żydowskie dzieci, którym udało się uciec z getta. Odnajdujemy je w otwockim Domu Dziecka. Tam też, przesiąknięte strachem, chowały się w różne zakamarki.
Wojna to wielogłowa hydra o wielu twarzach. Co ją tak oślepia? Czego się tak panicznie boi? Że jest tak bezwzględna? Prze do swojego celu przez piekło i musi zabrać ze sobą tak wielu? I wciąż nie może zaspokoić swego głodu? Wciąż żądna ofiar?
Rok 1945. Już łeb urwany hydrze, a wciąż giną ludzie... o krok od zwycięstwa, o krok od wolności...
Radość, euforia miesza się z wciąż żywą wrogością, chęcią zemsty. Co bardzo dobitnie widzimy w obozie pracy dla jeńców niemieckich w Łambinowicach. Jego komendant Czesław Gęborski jest uosobieniem nienawiści do faszyzmu, co przejawia się w akcie zemsty na jeńcach. Akt zemsty, jako jedyny, nadrzędny cel.
Rok 1945. Koniec wojny i wielkie rumowisko. Gdzie będzie stolica? W Warszawie, której nie ma? A może w Łodzi? Ludzie zamieszkują w ruinach. Rozkładające się ludzkie ciała. Trwa ekshumacja zwłok i godny pochówek. Do zrujnowanych, wypalonych kamienic Warszawy wraca życie. Ludzie szukają swoich bliskich. Piszą na murach pozostałych z ich domów adresy, wskazówki... Ból, niezagojone rany i nadzieja.
To wszystko opisane jest w dwunastu rozdziałach, dwunastu miesiącach roku 1945. Reporterskie relacje przeplatają się z ogłoszeniami prasowymi tamtych chwil, co nadaje jeszcze bardziej wyrazistych rysów, wiarygodności zdarzeń.
Autorka zadedykowała książkę swojej babci Władysławie Gawryluk. która w 1945 roku miała 19 lat.
Pomyślałam sobie, że moja mama w tym roku też miała 19 lat. Tata miał lat 29. Gdzie w tym czasie byli nasi bliscy? Czy wszystko nam opowiedzieli? Czy zdążyliśmy zapytać?
Kto był sprawcą tego zamieszania...?
"Dlaczego właściwie tylu Polaków w 1945 roku przyjechało na Śląsk?"
Zastanawia się Niemka, mieszkająca w Polsce cały czas, 69 lat po wojnie...
(...???); (...!!!)
"- Ach, to o to chodziło!"