środa, 24 lutego 2016

"Niepokorne. Eliza" Agnieszka Wojdowicz

Okładka książki Niepokorne. ElizaAutor: Agnieszka Wojdowicz
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 14 czerwca 2014
Ilość stron: 424


   - Popatrz-szepnęła.- Tyle w tym Krakowie kościołów, tak blisko tu do Boga, a życie... jak wszędzie... takie liche. Takie marne.
                  cyt.: "Niepokorne. Eliza" - Agnieszka Wojdowicz


   "Kraków nigdy wcześniej nie wydał jej się tak piękny. Pogrążony w mroku rozproszonym tylko gdzieniegdzie przez opary gazowego światła, tajemniczy i niewyobrażalnie stary sprawiał wrażenie zastygłego w czasie."

Miasto Kraków, jak zaczarowane..., jest  pięknym tłem fabuły, stwarzającym niepowtarzalny klimat, ale równie dobrze, może jest i jednym z bohaterów, bowiem Kraków, to miasto, które niewątpliwie posiada duszę.
Spacerujemy urokliwymi uliczkami, podziwiamy Planty, Rynek Kleparski z wkomponowanymi tu kramami, z chłopskimi furmankami, wozami górali z Zakopanego. Gdzieś opodal przejeżdża konny tramwaj. Tylko żal, że Wawel został zajęty przez stacjonujące tam wojska cesarsko-królewskie. Zamek to oficjalna siedziba cesarza. Odzyskanie Wawelu było dla Krakowian sprawą iście honorową.
Znaleźliśmy się w Galicji. Jest rok 1895.
Kraków, pod zaborem austriackim, ze swymi mrocznymi zaułkami, z gnieżdżącymi się tam przeciwnościami, czyhającymi niebezpiecznymi niespodziankami, nie zawsze było przyjazne dla przybyszów z zewnątrz.
Przez mrok przedostawał się jednak odważnie, brawurowo blask, zwiastun rozkwitu artystycznego, czyniąc z miasta kolebkę modernizmu.

W malowniczy pejzaż miasta, wpisane są losy niezwykłych bohaterek, kobiet niepokornych.
Eliza, Klara i Judyta, których drogi w pewnym momencie się spotkają, podejmują walkę, przede wszystkim z zakorzenionym solidnie konserwatyzmem. Walczą o swoje marzenia, o swobodę myśli, o swą niezależność. Żyją w epoce, kiedy to triumfują konwenanse, utarte przez wieki normy określające ściśle miejsce i rolę kobiety w ówczesnym świecie. Świat kobiet, to ograniczone sztywnymi ramami miejsce, w którym nie mieszczą się kobiece pragnienia, ich racje, czy poglądy. Wszelkie próby wyzwolenia się z niego, w pogoni za swoimi ideami, marzeniami, miłościami, okupione są wysoką ceną.

Eliza Pohorecka przyjeżdża do Krakowa z Królestwa Kongresowego, z Otwocka, gdzie pracowała w aptece. Dostała się na farmację i będzie studiować na Uniwersytecie Jagielońskim. To dla niej wielkie osiągnięcie. Jest jedną z pierwszych kobiet, które dostąpiły tego zaszczytu. Wciąż jeszcze pokutują wśród wykładowców uprzedzenia, przejawiające się w nieskrywanej niechęci do studiujących kobiet.
To nie jedyna przeszkoda, z jaką będzie musiała sobie poradzić. Poza murami uczelni czyha na nią wielkie niebezpieczeństwo. W czasie podróży do Krakowa, w jednym z przedziałów pociągu, popełniono morderstwo na starszej kobiecie. Eliza była jedyną osobą, która widziała uciekającego zabójcę. Trwa dochodzenie. Wzywana jest na przesłuchania. Ktoś ją śledzi. Ktoś ją osłania. Nigdy nie wie, kto depcze jej cień. O bezpieczeństwo Elizy dba prowadzący śledztwo austriacki porucznik cesarsko królewskiej żandarmerii Anton Wiebracht. Jego troska przeradza się w uczucie. Czy dziewczyna będzie mogła je odwzajemnić?

Powieść Agnieszki Wojdowicz "Niepokorne", to trylogia opowiadająca o trzech wyjątkowych kobietach, ale już w pierwszej części "Niepokorne. Eliza", poznajemy każdą z nich, bowiem nie są to pojedyncze, przypadkowe portrety. Choć są tak różne, to jednak łączy je wiele. A głównie jedna zasadnicza cecha, niepokorność. Tak, jak przeplatają się od pewnego czasu ich losy, tak w powieści przeplatają się trzy wątki, tworząc konsekwentnie wizerunek prekursorek, idących z przekonaniem po sprawiedliwe traktowanie na uczelni, po prawa wyborcze dla kobiet, po niezależność.

Klara Stojnowska jest bardzo przebojowa i odważna. Buntuje się przeciw konserwatyzmowi swego ojca, profesora uniwersyteckiego. Ma silną osobowość. Walczy słowem, za pomocą pióra i swej dziennikarskiej pasji. Jest idealistką o radykalnych poglądach. Jej upór i siła w działaniu, zmierzy się z równie silnymi potęgami sfery uczuciowej i konieczne będą niełatwe wybory.

Judyta Schraiber jest Żydówką z krakowskiego Kazimierza. Dla swoich wielkich miłości, jakimi są malarstwo i uczucie do malarza Szymona Hellera, ucieka ze swego rodzinnego domu, gdzie już swatka rai jej najlepszego kandydata na męża. A ona chce kształcić się i malować. Ma takich nauczycieli jak Jacek Malczewski i Stanisław Wyspiański.
 Judyta znajduje w sobie odwagę, by sprzeciwić się tradycjom żydowskim.
Bardzo cenny jest tu zabieg wkomponowania obyczajów, tradycji i religii Judaizmu, jak i nazewnictwa kolejnych miesięcy w języku żydowskim.

Powiew historii, dreszcz emocji, pobrzmiewające echo przeszłości, odkrywane arkana kultury i sztuki, fascynujące portrety bohaterów, to elementy liczące się w tworzeniu literatury. To wszystko tutaj znajduję.
A, co najważniejsze, idę po tropach, po śladach, wskazywanych przez pisarkę za pomocą pięknego literackiego języka. W słowach widać solidny warsztat pisarski, a z utworzonych, za ich pomocą, magicznych obrazów dziewiętnastowiecznego Krakowa, wyłania się pasja i miłość do tego miasta.
Magia w każdym słowie sprawia, że po przeczytaniu pierwszej części "Niepokorne. Eliza", marzę o drugiej "Niepokorne. Klara", którą niezwłocznie sobie sprawię, a potem, z utęsknieniem będę czekała na "Niepokorne. Judyta".

Zapraszam na mój fanpage na facebooku:  https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem/


sobota, 20 lutego 2016

"To się da" Anna Sakowicz

Okładka książki To się da!  Autor : Anna Sakowicz
  Wydawnictwo: Szara Godzina
  Data wydania: 2 lutego 2016
  Ilość stron: 304



                                To    się    da!
                                     cyt.: "To się da!" Ana Sakowicz
                         
 Tytuł, cytat, powiedzenie, motto.
Ulubione powiedzonko mieszkańców Kociewia (to region na Pomorzu, którego stolicą jest Starogard Gdański) : "To się da", posłużyło Annie Sakowicz za tytuł  do jej nowej powieści, a jednocześnie stało się myślą przewodnią fabuły. Jak adekwatny to jest tytuł, przekonujemy się strona za stroną.
Słowa niosące za sobą dużą dawkę optymizmu, tak dużą, by starczyło dla głównej bohaterki Joanny, dla wszystkich, na których jej zależy, no i dla czytelnika, który wgłębiając się w tę opowieść, siłą rzeczy, wierzy w ich moc sprawczą.

Joanna bierze roczny urlop od swojego dotychczasowego życia. Zostawia za sobą swoje miasteczko, liceum, w którym uczy, mieszkanie, które komuś wynajęła, całą czterdziestoletnią przeszłość. 
Właściwie, to wcale niczego tak bezpowrotnie nie zamyka, nie podsumowuje, nie postanawia. 
Punkt zwrotny, jeśli tak można powiedzieć, w jej życiu, miał miejsce dziesięć lat wcześniej. Wówczas  rozwiodła się i tamto zdarzenie, niczym cezura, z pewnością podzieliło jej drogę, na etap "przed" i ten, wyraźnie inny, "po". Choć czas leczy rany, pewne, nawet zabliźnione, wciąż bolą i nie dają o sobie zapomnieć.

Teraz, Joanna z córką Lusią, bez większych planów, wyjeżdżają na Pomorze do samotnej i wiekowej już cioci Zosi. Miejsce, które poznają, jest ciche, spokojne, w sam raz na wypoczynek i pisanie, na które ciągle brakowało czasu. 
Nie! Nie! To wcale nie jest takie przewidywalne... Pomimo, że dotychczasowe życie Joanny, nie było spełnieniem jej młodzieńczych marzeń, motyw przeprowadzki, nie jest tutaj "panaceum na wszelkie zło".
To tylko matka Joanny, nieustannie zamartwia się o córkę i poszukuje dla niej najlepszej partii na męża. Niefortunne poczynania i podejmowane w tym kierunku matczyne trudy, wcale nie spotykają się z wdzięcznością córki, wręcz odwrotnie, a czytelnikom stwarzają niezły ubaw.

Joanna, nabiera dystansu do tego co było i z nową energią, przez kałuże i błoto, przez mniejsze i większe przeszkody, nawet przez rzucane pod nogi kłody, prze do przodu. Nie brakuje jej trosk, wątpliwości, problemów, ma też swoje tęsknoty i niespełnione marzenia. Biegnie z tym całym bagażem. Biegnie, ale nie na oślep. Rozgląda się wokół. Z jej życiową drogą plączą się drogi innych, którzy też, z jeszcze większym trudem, podążają po swoje marzenia. 
Hospicjum, w którym Joanna podejmuje pracę jako wolontariuszka, jest szokującą konfrontacją. Trafiamy tam za główną bohaterką i razem z nią dokonujemy weryfikacji. Książkowej i rzeczywistej. 
Tutaj doświadczamy olśnienia, jak niewspółmierne z niczym są najwyższe wartości, takie jak szczęście, spełnienie marzeń, sens naszego istnienia dziś i racja jutra. I jak to wszystko , zarazem staje się względne. 
Joanna uświadomiła to sobie bardzo szybko.

Patrycja, Szpilka, Mrówka, to dziewczynki walczące z chorobą nowotworową, walczące z czasem, czekające na dawcę szpiku. Kinga o rudych włosach nie miała szczęścia. Jej "Złodziejka" skradła nie tylko marzenia.
"Złodziejka marzeń", to pierwsza część opowieści o Joannie i innych bohaterach. Tytuł idealnie trafiony. Ale to można dopiero ocenić, zapoznając się z fabułą. Nie wierzę, że tak od razu ktoś wiedział o jaką złodziejkę chodzi? Okrutna, bezwzględna, śmiertelna choroba, jakim jest nowotwór. Okrada dzieci z marzeń.  Jak się do tego mają nasze marzenia, i tych, co jeszcze mają trochę więcej czasu?

To najtrudniejszy temat poruszony przez pisarkę, choć są inne, jak tolerancja, problem samotności, relacje międzyludzkie. Tak ważne problemy zostały tutaj przedstawione w zwykłej, biegnącej swoim rytmem codzienności, miejscami smutnej, chwilami śmiesznej, czasami żałośnie absurdalnej, w takiej, jaką jest.
Poprzez zachowanie swych bohaterów, pisarka propaguje pewną filozofię życia, optymizm pomimo wszystko. I to świetnie udało się Annie Sakowicz. Umiejętnie przeplata wątki lekkie, humorystyczne z tymi o innej strukturze, trochę cięższymi, nasączonymi smutkiem, strachem, łezką, to nadaje kompozycji naturalności, czyni ją bardzo ciekawą, oryginalną. Tym zabiegiem Anna Sakowicz wypracowała swój niepowtarzalny styl. Wcześniej czytałam "Szepty dzieciństwa", gdzie podobnie, lekkie wątki, humor i żart, miały za zadanie udźwignąć, może trochę na przekór utartym nornom, te wątki o cięższej wadze wymowy, jak bieda, trudne dzieciństwo, alkoholizm. Nabieramy dystansu do pewnych spraw, do samych siebie i wszystko staje się łatwiejsze. To wielkie literackie osiągnięcie pisarki.

Teraz przeczytałam jednym tchem obydwie części "Złodziejkę marzeń" i To się da", do czego wszystkich, którzy jeszcze tego nie uczynili, gorąco namawiam. Warto poznać pełną wigoru i pogody ducha ciocię Zosię, która snuje ciekawe opowieści o swoich przeżyciach z czasu wojny i o swej powojennej, jedynej, wielkiej romantycznej, a zarazem tragicznej miłości do Henryka. I o konspiracji Joanny i jej córki Lusi w poszukiwaniach tej miłości. Czy było warto...? Przekonajcie się koniecznie.
Szklane, sympatyczne serduszko, też odegrało tutaj swoją rolę. Ja już wiem jaką. 



Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem/








 


sobota, 13 lutego 2016

"Wigiline psy i inne opowieści" Łukasz Orbitowski

Okładka książki Wigilijne psy i inne opowieściAutor: Łukasz Orbitowski
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 17 lutego 2016
Ilość stron: 480

Recenzja przedpremierowa.


  Gdy masz dziewiętnaście lat, wierzysz, że można tylko wzrastać.
                   cyt.: "Wigilijne psy i inne opowieści" Łukasz Orbitowski 



"Wigilijne psy i inne opowieści" Łukasza Orbitowskiego, to drugie wydanie zredagowane oraz wzbogacone o trzy dodatkowe teksty. Pierwsze wydanie ukazało się w 2005 roku. 

Książka laureata Paszportu Polityki 2015, 
                                                           za powieść "Inna dusza".




  Z drzewa na wzgórzu obserwowali okolice miasteczka Zimnik. Przed laty spotykali się tutaj całą swoją piątką. Przyjaciele pili wino i snuli plany na przyszłość (opowiadanie "Autostrada").
Światła przejeżdżających w oddali samochodów wzbudzały ich wielkie zainteresowanie. Migały i gasły.
Auta jechały tylko w jedną stronę.

Czy tam w ogóle jest jakaś droga...?
Ciemność. Pustka. I te głosy:
"Czy masz jeszcze coś, co mógłbym ci zabrać? Masz wolę walki? (...) Masz nadzieję? (...) Odwagę też zabiorę, jak przyjdzie mi ochota..."
Czyje to głosy? Kim są "Oni"? Jakim prawem mogą komuś wszystko zabrać i decydować o tym kim jesteś i gdzie jesteś? I że jest już  tylko jeden kierunek- w dół, w niedołęstwo. Oni są wszystkiemu winni. Trzeba się uzbroić choćby w procę, w drąg, albo lepiej w długi nóż, czy nawet w siekierę, by rozprawić się z nimi.
"Czasem jest tak, że ktoś zabiera twój talerz. Ale może to zrobić tylko dlatego, że go zostawiłeś, jak trąba na wierzchu."
Kogo więc winić za swoje porażki, niepowodzenia? Za swoje "zapętlenie"?

Takie sygnały dotarły do mnie z tej opowieści. Każdy skądś wyrusza w drogę, swą własną autostradą, po marzenia, po sukces. Czasem, tak jak Konrad, ktoś ginie bez śladu, jakby porwany prze UFO, ktoś drugi gna do przodu bez przystanku i bez przeszkód, wciąż dalej i dalej. Niektórzy zawracają, weryfikują poszczególne etapy i zaczynają wyścig od nowa. Coś przecież muszą wykombinować. Wypracować swoją pozycję. Utrzymać się na powierzchni. Można coś znaczyć, być kimś, sprzedając sterydy, robiąc przekręty na Allegro, dobijać interesów w lombardzie. Tylko te dłonie! - "Gdy patrzysz długo na dłonie, możesz zobaczyć diabła skaczącego po opuszkach".
 Byle nie być jak Rewizor Płatek ( "Serce kolei"), który "idzie i zostawia za sobą przeszłość. Gubi plany i marzenia jak drobne." I tylko "pustka w nim gości".

Każda,  z jedenastu opowieści, to osobna, fascynująca historia. Mocna, prawdziwa, jak życie.
Łukasz Orbitowski ukazał naszą polską rzeczywistość z pewnej czasowej perspektywy. Są to lata 90. ubiegłego stulecia, lata, które pisarz ma "oswojone" i w nich "czuje się mocno osadzony". Okres transformacji, to czas wielkich oczekiwań i niespełnionych nadziei. Są pomysły, gorzej z ich realizacją.
Bohaterowie "Wigilijnych psów"osadzeni są w szarym kolorycie tamtej rzeczywistości. Gdy młodzieńcze marzenia powypadały z wielkim hukiem, przez okna szarych, odrapanych gmaszysk, pozostałości po "gierkozie blokozie"), takich jak Kacper Kłapacz ("Kacper Kłapacz") i bez szans na ocalenie, roztłukły się o bruk. Kopniaki od losu są bolesne i przynoszą rozczarowanie. Pozostałe po tym czasie echo wspomnień, gra w niektórych nutką sentymentów,  gloryfikując to, co było.

W spokój dnia codziennego, wkrada się niepokój i lęk. Budzą się demony, rodzi się zło. Zło o wielu twarzach. Szaleją siły nadprzyrodzone, nieokiełznane wichury, śnieżyce, ulewy, nawałnice. Nieprzewidywalne i nieobliczalne, jak ludzka psychika. Narasta groza i strach. Bo świat jest groźny.
"Nadnaturalność jest naturalnością tego świata". Świetnie oddany stan poplątanego, chorego umysłu, zdolnego popełnić czyny makabrycznie fatalne.
Proza obyczajowa łączy się tutaj z opowieścią grozy i fantastyką. Bohaterów prześladują demony, nawiedzają duchy, ścigają potwory. Fantastyka kreśli obrazy rodem z baśni, ze starych legend, pokutujących lokalnie i wyjaśniających genezę fatalnych wcześniejszych zdarzeń. Jak śmierć taksówkarza ("Opowieści taksówkarskie"). Czy było to samobójstwo, czy zemsta zza grobu? Prawdopodobnie taksówkarz był świadkiem pobicia chłopaka przez dwóch dresiarzy z blokowisk. Na skutek obrażeń, chłopak zmarł. Dlaczego taksówkarz nie zareagował, nie wezwał pomocy? Motyw nadprzyrodzony jest przesłaniem nadziei na sprawiedliwość, moralność,  wyższość dobra nad złem   ( tytułowe "Wigilijne psy"), jednocześnie buduje napięcie, w niczym nie umniejszając realizmowi opowieści.
 Świat boleśnie prawdziwy i świat fantazji. Poszczególne elementy tych dwóch światów, przeplatają się ze sobą w wyważonych proporcjach i w określonych miejscach, co czyni fabułę wiarygodną. Głęboki przekaz przenika nas do samych trzewi, zahacza o mózg.


Wiarygodności fabule dodaje język, za pomocą którego jest skonstruowana. Oczywiste, że nie może być subtelny. Słownictwo idealnie dobrane jest do ciężkiej doli bohaterów, w pełni oddaje realistyczny obraz ich życia.
 Zatem musi być szorstki, pokaleczony, czasami wulgarny, jak rzeczywistość. Jak ludzie, którzy sami nie mogą sobie poradzić. Skarżą się, żalą, wyrażają swoje uczucia, jak potrafią. A może to ich krzyk, wołający o pomoc? Krzyk osamotnionych, niezrozumianych, zepchniętych  na boczny tor.
Pisarz, bez znieczulenia oddaje prawdziwy, zwierciadlany obraz środowisk poszczególnych bohaterów. Mam wrażenie, że jestem blisko, obok i podsłuchuję. Wszystko brzmi bardzo szczerze, autentycznie.
Łukasz Orbitowski fascynuje mnie swoim oryginalnym, solidnym stylem.
Przekazuje rzeczy ważne, bez zbędnego moralizowania. Nie osądza, nie potępia i nie daje przyzwolenia na sądzenie i poniewieranie kogokolwiek.
Doceniam zostawioną dla mnie przestrzeń, na interpretację własną, przemyślenia, które samoczynnie się nasuwają oraz na budzące się liczne refleksje.
Bo, czy to tylko wyobraźnia, fikcja, światy wymyślone?
Czy dziś nie musimy się zmagać ze swoim "Kacprem Kłapaczem", by nas nie "uwięził i nie trzymał na sznurku naszej duszy"?
Wiele już słyszeliśmy głosów o wygranych i ofiarach transformacji ustrojowej. 
"Wigilijne psy i inne opowieści" Łukasza Orbitowskiego są jednym z nich. To przejmujący krzyk.
Każdy ma swoją perspektywę, swój punkt widzenia, swój pryzmat, przez który jedni widzą pasmo sukcesów, inni puste miejsce...
Książka "Wigilijne psy i inne opowieści" Łukasza Orbitowskiego, to dla mnie pierwsze spotkanie z pisarzem i zarazem moje wielkie literackie odkrycie.
Dobrze, jeśli będzie jutro... bo "Jutro, już jutro będzie po wszystkim". Tymi słowy mogą pocieszać się najbardziej zrezygnowani i pozbawieni chęci życia...


Dziękuję Wydawnictwu SQN za możliwość  przedpremierowego zapoznania się z książką.


   Zapraszam na mój fanpage na facebooku:    https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem/                                                                   

* Premiera książki została zapowiedziana na 17 lutego 2016 roku.



piątek, 5 lutego 2016

"Rodzinne sekrety" Krystyna Mirek


Okładka książki Rodzinne sekretyAutor: Krystyna Mirek
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 13 stycznia 2016
Ilość stron: 300


    Tajemnice nie zawsze są dobre. Ucieczka od konfrontacji również. Odsuwany latami problem ma czas, żeby urosnąć , i potem przypomina wielkiego potwora.

                                           cyt.: "Rodzinne sekrety" Krystyna Mirek


Gdy już dotarła do mnie wyczekiwana druga część "Jabłoniowego Sadu" Krystyny Mirek, rozpakowywałam z niecierpliwością przesyłkę i bez zwłoki otworzyłam książkę. Tak, jakbym z wielkim impetem otwierała drzwi domu rodziny Zagórskich. Stęskniłam się bardzo za nimi i ciekawiło mnie, co u nich słychać. Bowiem "Rodzinne sekrety", to dalsze losy bohaterów pierwszej części sagi "Szczęśliwy dom". Dom z tarasem, gdzieś pod Krakowem, wśród jabłoni, to miejsce magiczne. Ze swoją specyficzną aurą, z zapachem ciasta, aromatem herbat i ziół, blaskiem świec i ciepłem bliskich sobie osób. Bajka? Sielanka? Idylla?

Zamiarem pisarki, z pewnością, nie było stworzenie obrazu arkadii, krainy wiecznej szczęśliwości, wiecznej wiosny. Żyją tu zwykli ludzie ze swoimi problemami, dzieją się wokół nich rzeczy prawdziwe i trudne.
Ale, cokolwiek by się działo w życiu każdego z nich, dom jest ostoją, miejscem, do którego każdy wraca.
Helena i Jan Zagórscy mieli właśnie obchodzić czterdziestą rocznicę ślubu. Ich cztery córki zaangażowały się w przygotowania rodzinnej uroczystości. Ale czy ostatecznie będą mogły wszystkie wziąć w niej udział?
I jak ostatecznie świętowali swoją rocznicę jubilaci? Tego dowiadujemy się już w części pierwszej.

Jeśli ktoś jeszcze nie czytał pierwszej części sagi "Szczęśliwy dom", a chciałby lepiej poznać rodzinę Zagórskich, to zapraszam do mojej wcześniejszej recenzji: "Szczęśliwy dom" Krystyna Mirek
 http://myslirzezbioneslowem.blogspot.com/2015/10/szczesliwy-dom-krystyna-mirek.html


Nad rodziną zawisły czarne chmury. Dosłownie i w przenośni. Burza meteorologiczna narobiła wiele strat w jabłoniowym sadzie. Najchętniej wpadłabym tam i razem z nimi sprzątała połamane gałęzie. Znam to uczucie, gdy pękają gałęzie ukochanej jabłoni, pod ciężarem owoców, albo na skutek nawałnic.
Pojawił się tam z resztą ktoś, kogo zupełnie nikt by się nie spodziewał. Nieoczekiwanie, niespodziewanie, by pomóc porządkować wieloletni sad. Niczym wieloletnią przeszłość. Bo przeszłość też czasem trzeba uporządkować.
Ale nie o wuju Alfredzie tutaj myślę. Wuj Alfred z USA, brat Jana, który przyjeżdża do kraju po latach, to osobna historia. Powrót do spraw, odkładanych przez lata, to kolejna burza w życiu całej rodziny, która poczyniła wielkie zmiany.

Tak silne zawirowania mogłyby niejednokrotnie odebrać komuś resztki sił i chęci do działania. Tutaj obserwujemy reakcję wręcz odwrotną. W obliczu tej rodzinnej transformacji, każdy motywuje się do walki. O sad, o rodzinę, o samego siebie. Nie ma mowy o bezsilności.
Wraz z czterema siostrami wypływamy z rodzinnego portu, śledzimy ich szlaki, każdej z osobna i odważne decyzje, jakie podejmują. Samodzielnie. Wcześniej nie zawsze dokonywały właściwych wyborów, błądziły, niczym stateczki narażone na sztormy, wichry, mielizny. Wychowane w ciepłej atmosferze kochających się rodziców, same nie mogły tego doścignąć.

Mniej tutaj słychać, co dzieje się u Julii i Gabrysi. Pozostają gdzieś w tle, Julia po zerwaniu zaręczyn z Ksawerym, wpadła w wir pracy i nie wiemy, czy stara miłość, która nagle przed nią stanęła, ma jakąś szansę? Gabrysia, żyje od cyklu do cyklu, z wielką nadzieją na upragnione dziecko.
Więcej dowiadujemy się o najstarszej Marysi i najmłodszej Anieli. One ostro przystąpiły do walki o swoje uczucia, marzenia, pragnienia.
Maria, po rozwodzie z Marcinem, samotnie wychowuje dwóch synów. Wciąż kocha męża i tęsknota za nim prowadzi ją drogą determinacji, by walczyć z młodszą rywalką Pauliną. Czy wygra tę walkę?
Anielka, samotna matka siedmioletniej Ani, dotąd tajemnicza, skryta, milcząca, jedzie w swej desperacji z Krakowa do Warszawy, by wyjaśnić niewyjaśnione z ojcem swego dziecka. Czy będzie chciał jej wysłuchać? Czy rodzina dowie się kim jest ojciec Ani?

Siostry były dla siebie wsparciem.  Nierozłączne, związane ze sobą, jak te cztery czereśnie w rodzinnym sadzie, których gałęzie splotły się w przyjaznym uścisku.
 Zawsze, gdy tego chciały, gdy potrzebowały, kierowały się w stronę domu, niczym do światła morskiej latarni i chroniły się w bezpiecznej przystani.
Tutaj pewne rzeczy, te najważniejsze, pozostawały niezmienne. Rodzice. Sad. Spokój. No i ciotka Marta, siostra Heleny, niezastąpiona w swych radach i w swej wyrozumiałości. Pozytywna bohaterka drugiego planu. Bardzo ważna.

Emocje, podziw, jaki wzbudziła we mnie Krystyna Mirek już wcześniej, teraz tylko wzrosły. To wszystko, co wyraziłam w swej pierwszej recenzji, odnośnie walorów języka, jak i pięknej filozofii życiowej pisarki, podtrzymuję i pogrubiam czcionkę, mogę jeszcze podkreślić. Proszę tam zajrzeć, do mojej opinii "Szczęśliwego domu", bo nie chcę się powtarzać.
Jedno zdanie jednak powtórzę: Krystyna Mirek wkradła się w moją duszę.
Czekam bardzo na trzecią część "Spełnione marzenia", pod ogólnym tytułem sagi "Jabłoniowy sad".

Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem/