środa, 28 stycznia 2015

"W górę rzeki"- Barbara Kosmowska

Okładka książki W górę rzeki Autor: Barbara Kosmowska
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2003
Ilość stron: 259


      Życie nie jest ani wróżką, ani złotą rybką. Nie nadaje się do spełniania marzeń. Jest wyłącznie do przeżywania...

                                       cyt.: "W górę rzeki"- Barbara Kosmowska

          I co wówczas, gdy równomierny, monotonny rytm codzienności nagle ustanie? Coś go zakłóci? Coś nas zaskoczy i odbierze spokój? Na zawsze już umilkną czyjeś kroki po schodach?

          Lena jest lekarką z długoletnim stażem, ale czy mogła przygotować się na śmierć swojego ukochanego męża Marka...
I wówczas...boli...
Taki ból, to wartość niezmienna, bez względu na upływający czas. Lena jest otoczona ludźmi, pacjentami, o których musi się troszczyć. Ma przyjaciółkę Marię i oddaną nianię Nataszę oraz ukochaną córkę Łucję. Jednak czuje się bardzo samotna. Minęło sześć lat. Córka jest już dorosła i wyprowadziła się z domu.
Pozostała cisza i pustka...

Łucja, studentka psychologii, wolontariuszka Monaru, chce pomagać innym, słabszym. Zakochuje się w Macieju, swoim podopiecznym i chce z nim stworzyć  wspólny świat. Choćby w baraku i tylko na materacu.
Ich światy, zwłaszcza w odczuciu Maćka, są skrajnie różne. Chłopak jest przekonany, że Łucja nie przeczyta w tych swoich mądrych podręcznikach, nie znajdzie w murach uniwersyteckiej biblioteki i nie usłyszy na wykładach o traumatycznym życiu, jakiego doświadczył. I co tak naprawdę zaprząta jego myśli.     
"Każdy ma swój uniwersytet."
Łucja, by spełnić swe marzenie, by "sprawić, że świat będzie lepszy", staje twarzą w twarz z okrutną rzeczywistością. Czy zdoła udźwignąć cały ciężar, jaki na siebie nakłada?
Matką też chciałaby się zaopiekować, ale coraz trudniej odnajdują się we wspólnym uścisku, spojrzeniu, słowie. Wymyśliła plan pomocy matce, w realizacji którego miał jej pomóc wykładowca i psycholog Wiktor.

Bohaterowie Barbary Kosmowskiej zmagają się z przeciwnościami losu. Muszą być bardzo silni, by, w chwili, gdy ich spokojna dotąd rzeka, nagle zmienia nurt, móc płynąć pod prąd.
"W górę rzeki" to powieść wielowątkowa. Losy bohaterów splatają się. Chcą pomóc sobie nawzajem, jednocześnie nie mogąc poradzić sobie sami ze sobą. Z tą, ciągnącą się za nimi smugą przeszłości.
Taką zbiorową terapią dla Leny, Natalii i Wiktora ma być wycieczka do Paryża. Każdy z nich, tak naprawdę, odbył wycieczkę w głąb siebie. Po to, by uporządkować trwający zbyt długo nieład, by uśpić swoje niepokoje, pożegnać, albo i nie, dawne sentymenty. By wrócić do punktu wyjścia i z ufnością czekać na kolejny dzień. Chociaż nigdy nie wiadomo, co komu przyniesie...

Barbara Kosmowska, "z doskonałą intuicją, poruszając się po nitce słów", rysuje kilka mocnych portretów psychologicznych swych bohaterów, z najskrytszymi zakątkami ich duszy. Słowem włada tak, jakby przestrajała struny instrumentu muzycznego. Z wysokich nostalgicznych dźwięków z życia niani Nataszy, starej duszy rosyjskiej arystokratki i jej tęsknoty do wielkiej miłości, jaką był Maksim, i do białej ławeczki, i do srebrnej kulki ściskanej w dłoni na szczęście, przechodzi w jeszcze wyższe, z czasów jej młodości w Paryżu, spędzonych razem z Paskalem. A potem już tylko słychać niskie, twarde, wulgarne tony, wydawane przemyśleniami Macieja, byłego narkomana. Przeładowane jego zgryzotami, tęsknotami, żalem, "załamkami".
W przemyśleniach Macieja jest jednak cała gama dźwięków. To za sprawą jego wrażliwej duszy. On kocha muzykę. A muzyka potrafi być krzykiem, szeptem, ciszą. Czy pasja do muzyki i związane z nią marzenia, dadzą Maćkowi dość siły, by wydostał się ze swej rwącej rzeki na bezpieczny brzeg?

Pisarka porusza istotę meandrów naszego życia, takich jak samotność, starość, uzależnienia, brak akceptacji, niebezpieczne wiry, które mogą być naszą wielką zgubą. Odsłania bolesną bezradność w walce z silniejszym od nas losem. Ale też daje nadzieję na nowy dzień, kiedy to wody naszej rzeki staną się spokojniejsze i bardziej czyste. Kiedy będziemy mogli stanąć nad łagodnym jej brzegiem w ciszy, z refleksją, ze swoim w nią "zapatrzeniem"...

Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

poniedziałek, 26 stycznia 2015

"To, co bolało wtedy, boli dziś..." - chwila z Romą Ligocką

  Roma Ligocka, wszystko, co chce powiedzieć całemu światu i nam, każdemu z osobna, wyraża  za pomącą sztuki. Pisząc, malując, tworząc scenografię, projektując kostiumy. Jest częścią Krakowa, miasta artystów, miasta z duszą.

 Pochodzi z rodziny żydowskiej Abrahamenów po linii matki, a ze strony ojca Liebling. Przeżyła likwidację getta krakowskiego, piekło Holokaustu- schowana w kryjówce pod sklepem z farbami. Przybierając nazwisko Ligocka, razem z matką znalazły schronienie w polskiej rodzinie.

Każde, największe nawet zło w końcu mija. Wojna się skończyła. Szczęśliwie ocaleni zostali na zawsze naznaczeni stygmatami  bólu, cierpienia, strachu.
   I o tych uczuciach, o przeżyciach przepojonych wielkimi emocjami, głęboką refleksją, opowiada nam Roma Ligocka, jako pisarka w swoich książkach. Pisze o sobie samej, będąc jednocześnie narratorem, jak i główną bohaterką swych powieści i felietonów. Swoją szczerością, autentycznością ujmuje czytelników. Prowadzi z czytelnikiem dialog. Czuje się tę magiczną więź już po przeczytaniu pierwszej książki, a nawet w trakcie jej czytania. Wszystkie jej powieści składają się w jedną wielką powieść życia.

Okładka książki Dziewczynka w czerwonym płaszczyku  Niezwykłą przygodę z twórczością Romy Ligockiej zaczęłam od "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku". Inspiracją do napisania tej wzruszającej historii był film Stevena Spielberga "Lista Schindlera", wyświetlany w Krakowie, w marcu 1994 roku. Obrazy z przeszłości nabrały kontrastu...Poznawała te miejsca...Była tam....była tam cała jej rodzina. A w dziewczynce w czerwonym płaszczyku, chowającej się pod łóżkiem, odnalazła samą siebie.
  Całą moją recenzję udostępniam pod linkiem:

I oto nieoczekiwane, autentyczne przeżycie pisarki, pełne ambiwalentnych odczuć, jakiego doznała pewnego spokojnego wieczoru, oglądając w telewizji swój ulubiony sport-jazdę figurową na łyżwach. Nagle widzi dziewczynę w czerwonym płaszczyku, tańczącą na lodzie radosny i bardzo ładny układ do muzyki pełnej rozpaczy, do muzyki z filmu "Lista Schindlera". "I nawet nie mogę się na nią obrażać, bo dziewczyna tańczy naprawdę pięknie i naprawdę jej kibicuję z całego serca. I tylko pewnie nie wie, że w dalekim Krakowie ogląda ją kobieta, która jest tą prawdziwą dziewczynką w czerwonym płaszczyku-tą, która to wszystko przeżyła. Czy wiecie czym było Getto w Krakowie? Czy wiecie jak wiele ludzi tam zginęło? Między innymi prawie cała moja rodzina, między innymi setki małych dziewczynek. A teraz ja, ocalała z tego piekła, oglądam swoją historię tańczącą  na wesoło na lodzie i nawet nie wiem, co o tym wszystkim myśleć..."

      Cień przeszłości kroczy krok w krok za Romą w jej dalsze życie. Kładzie się na relacje z rówieśnikami, na więzi z matką, związki z mężczyznami. Wciąż szuka spokoju, miłości, siebie samej...

"Kiedy zostajemy w jakimś okresie życia i nigdy z niego nie wychodzimy, nie potrafimy siebie do końca polubić, sobie i innym zaufać. To biedne dziecko, które nigdy nie było akceptowane i chwalone, w człowieku zostaje."- Ten stan nazwała pisarka "zamrożeniem emocjonalnym".

     Z matką, choć tak wiele razem przeszły, nierozłączne, zawsze za rękę "jak jedna istota z dwiema głowami - małą i dużą", to później oddalały się od siebie coraz bardziej.
"Nie rozmawiałyśmy o wojnie, o jej romansie, o moich problemach-nasza relacja opierała się na milczeniu. Kiedy zdecydowałam się odejść od męża, matka bardzo to przeżywała i nie odzywała się do mnie przez rok. Pewnego dnia coś we mnie pękło, zadzwoniłam do niej i powiedziałam, że musimy porozmawiać. Zgodziła się na spotkanie i następnego dnia umarła. "Dobre dziecko" jest listem, który do niej kieruję.

     I jak w życiu każdego z nas, tak w życiu Romy, szczególne znaczenie ma głos przeszłości-ten głos miły, bliski,miękki, dobry, do którego wciąż się tęskni...to głos jej babci.
Świat babci, ten "inny, lepszy świat", Roma poznaje z Pamiętników z lat 20-tych.
"Jej największym  zmartwieniem był brak niani, romanse męża (...) co zrobić z nadmiarem malin?(...) Nie wiedziała, że dziesięć lat później ten piękny świat zniknie. Że jej syn, zamiast studiować prawo, będzie pracował fizycznie, jako niewolnik u Niemców i zostanie rozerwany przez niemiecką minę. Ten pamiętnik uświadomił mi, że szczęście nie jest dane człowiekowi  raz na zawsze."


  Roma tęskni za rodziną, którą zabrało piekło wojny. Przywołuje w swych myślach, wyobraźni ich twarze. Maluje ich postaci kruche, podatne na zranienie. Subtelne i delikatne. Świetne są jej rysunki, którymi ilustrowane są też i powieści. "Wszystko z miłości"- to zbiór felietonów, zbiór różnych obrazów miłości

Wszystko z miłości - Ligocka Roma

Tyle tematów, tyle pomysłów, krążących po głowie, musiały stworzyć spory natłok. Dla uspokojenia myśli, dla odpoczynku, pisarka rysuje. Jej rysunki przedstawiają postaci ludzi wyciszonych, spokojnych, spacerujących. Rysunek spacerującej rodziny, to "melodia przewodnia", to melodia do egzystencjalnych opowieści, podziwiamy je co kilka stron.


"Moje dzieciństwo było jakby wyprane z koloru, szare-jak stary czarno-biały film. Do dziś tak je wspominam, dlatego lubię kolory. Może dlatego zaczęłam malować. Udając się na spotkanie z kimś, zaraz wiem, jak się ubiorę- jakim powitam go kolorem."


Roma Ligocka, z taką szczerością odsłania nam wszystko "to co bolało wtedy, boli dziś". "Od dawna wiedziałam, że jest kilka tematów, o których będę musiała napisać . Wiedziałam też, że to będzie bolesny proces, bo nie wystarczy posłużyć się przy tym rzemiosłem, talentem, ale też sercem, że trzeba to wyrywać z duszy po kawałku." Po latach spotyka się z sobą samą, tą młodą osiemnastoletnią Romą. Po to, by porozmawiać, by się usłyszeć, zrozumieć, wybaczyć.        Ostatnia powieść Romy Ligockiej "Droga Romo", to taki wewnętrzny rozrachunek, który robi dla siebie samej, jak i dla nas, czytelników, abyśmy się o wszystko nie obwiniali tak okrutnie, byśmy umieli sobie wybaczyć. "Bo może najtrudniejszą sztuką w życiu jest umieć samemu sobie wybaczyć."
Okładka książki Droga Romo                                     
"Droga Romo..."-zwraca się pisarka do tej młodej, niedoświadczonej, popełniającej błędy...
"Droga Romo..."- zwraca się też do tej mądrzejszej, dojrzalszej...która chce zrozumieć i wybaczyć to, co kiedyś wymykało się mądrości, refleksji, a pozostało wstydem...


Zachęcam do spotkania z Romą Ligocką, a będzie to niezapomniane przeżycie pełne wzruszeń. Obcowanie z nią to bezcenna lekcja historii, wykład z kultury i sztuki, lekcja pokory, empatii, prawdy o człowieku.



Każda z jej książek i każdy z obrazów, to cząstka jej samej...



Dobre dzieckoWolna miłośćTylko ja samaKsiężyc nad TaorminąRóża obrazy i słowaKobieta w podróżyOkładka książki Znajoma z lustra

       Przeminęło bowiem pół wieku od zakończenia II wojny światowej, był marzec 1994 rok, gdy w Krakowie wyświetlany miał być film Stevena Spielberga "Lista Schindlera". Film o krakowskim getcie, o okrutnym losie rodzin żydowskich.
       Obrazy z przeszłości Romy Ligockiej, jeszcze wciąż żywe w jej pamięci, teraz nabrały tylko kontrastu.
Była tam...Była tam cała jej rodzina...Poznawała te miejsca. A w kilkuletniej dziewczynce w czerwonym płaszczyku, ukrywającej się pod łóżkiem, odnalazła samą siebie. Teraz wiedziała kim jest. Kim jest ta mała dziewczynka, która budzi się w niej co jakiś czas i płacze i boi się,. ucieka, krzyczy. To ona sama. Ona w czerwonym płaszczyku, uszytym przez jej babcię...Premiera filmu stała się inspiracją dla niej, by opowiedzieć swoją historię. Bo pamięta...
- See more at: http://myslirzezbioneslowem.blogspot.com/2014/05/dziewczynka-w-czerwonym-paszczyku.html#sthash.S6uXWiIt.dpuf
       Przeminęło bowiem pół wieku od zakończenia II wojny światowej, był marzec 1994 rok, gdy w Krakowie wyświetlany miał być film Stevena Spielberga "Lista Schindlera". Film o krakowskim getcie, o okrutnym losie rodzin żydowskich.
       Obrazy z przeszłości Romy Ligockiej, jeszcze wciąż żywe w jej pamięci, teraz nabrały tylko kontrastu.
Była tam...Była tam cała jej rodzina...Poznawała te miejsca. A w kilkuletniej dziewczynce w czerwonym płaszczyku, ukrywającej się pod łóżkiem, odnalazła samą siebie. Teraz wiedziała kim jest. Kim jest ta mała dziewczynka, która budzi się w niej co jakiś czas i płacze i boi się,. ucieka, krzyczy. To ona sama. Ona w czerwonym płaszczyku, uszytym przez jej babcię...Premiera filmu stała się inspiracją dla niej, by opowiedzieć swoją historię. Bo pamięta...
- See more at: http://myslirzezbioneslowem.blogspot.com/2014/05/dziewczynka-w-czerwonym-paszczyku.html#sthash.S6uXWiIt.dpuf

niedziela, 25 stycznia 2015

"Lśnienie" - Stephen King

Okładka książki LśnienieAutor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 26 marca 2009
Ilość stron: 520


       To nieludzkie miejsce czyni z ludzi potwory...
           
                       cyt.:"Lśnienie"- Stephen King


         Stephen King od wielu lat zachwyca czytelników swoim literackim talentem. Każda jego kolejna książka trafia na szczyty list bestsellerów, a wytwórnie filmowe walczą o prawa do jej ekranizacji.
Pisarz nie od razu był sławny i bogaty. Pracował w miejskiej pralni, był nauczycielem, a droga do pisarskiej kariery też nie była taka prosta. Można by ją porównać z amerykańskim mitem, od pucybuta..., od przemysłowej pralni do Mistrza literatury.

Stephen King nazywany jest Mistrzem Horroru, choć to tylko jeden z wielu gatunków literackich, jakimi się posługiwał. Pisał opowiadania, nowele, eseje, poradniki, scenariusze filmowe, teatralne.
Wierni czytelnicy pisarza przeczytali wiele jego książek, czekając z utęsknieniem na każdą kolejną. Są, z pewnością, jeszcze tacy, którzy, jak ja, boją się tego gatunku. Przeczytajcie zatem "Lśnienie", może zabrzmi to paradoksalnie, ale wszelkie obawy, lęki, strach przed Kingiem okażą się nieaktualne.

   Tytułowe lśnienie-jasność, to dar, jakim został obdarzony pięcioletni Danny. Widział to, co niewidzialne dla innych, przewidywał to, co miało dopiero się wydarzyć. Był wyjątkowy. Czy był taki za sprawą czepka, w którym przyszedł na ten świat? Wpadał w chwilowy trans, podczas którego tracił  kontakt z rzeczywistością i nawiedzał go iluzoryczny przyjaciel Tonny- "niewidzialny towarzysz zabaw." Tonny pokazywał mu różne rzeczy, złe rzeczy, które zdarzą się w przyszłości. Przestrzegał go.

   Danny jest synem Jacka i Wendy Torrance'ów. Stanowią "trójjedność". Są ze sobą zżyci, kochają się, boją o siebie nawzajem. Patrzymy na ich codzienne zmagania, radości i zmartwienia przez pryzmat ich osobnych spojrzeń, przemyśleń, z trzech różnych płaszczyzn. Ten zabieg wzbogaca konstrukcję narracji i kreuje wyrazisty obraz życia tej, wydawać by się mogło, zwyczajnej, normalnej rodziny.

  Ojciec Danny'ego, Jack Torrance, stracił właśnie posadę nauczyciela angielskiego w szkole, główne
źródło ich utrzymania. Pisanie sztuk teatralnych też nie idzie mu najlepiej. Coraz częściej ogarnia go gniew. Stara się zapanować nad swoim zachowaniem, które zniszczyć może wszystko, co kocha najbardziej.
Przyczyną tych niepowodzeń i jego niemocy jest alkohol, w sidła którego wpadł już wcześniej. Walczy ze swoim nałogiem, agresją, wyrzutami sumienia. Bo przecież nie chciał pobić swojego ucznia, za to tylko, że się jąkał. Chciał nawet mu pomóc. Tak, jak nie zamierzał złamać ręki synowi.

   Wendy, a właściwie Winifreda, kobieta spokojna, zajmująca się domem, podejmuje ważną decyzję, dobrą dla niej, dla dziecka, może i dobrą dla jej męża. Chce rozwodu. Czeka na odpowiedni moment, by o tym powiedzieć mężowi. Niepokoją ją jednak sny, w których widzi zatroskaną twarz matki i własny ślub.

   Danny, zdolny odczytywać myśli rodziców, konfrontując je z ich zachowaniem, przewiduje "złe rzeczy". Bardzo boi się rozwodu rodziców. A ojciec coraz gorzej radzi sobie ze swym narastającym gniewem, z emocjami i z samym sobą.
Nagle wszystko może się odmienić. Jack otrzymuje propozycję pracy jako dozorca w hotelu "Panorama". Hotel położony jest wysoko w górach i przez sezon zimowy będzie zamknięty dla gości. W opustoszałym hotelu zamieszkuje ich trzyosobowa rodzina. Z każdą chwilą zdaje się, że nie są tu tak zupełnie sami...

"Każdy duży hotel ma swoje skandale. I każdy duży hotel ma swojego ducha. Dlaczego? No bo ludzie przyjeżdżają i odjeżdżają. Czasem ktoś...

Panuje tu tajemnicza i mroczna atmosfera.
Poprzez telepatyczne, wizjonerskie moce chłopca i demony ojca odzywa się makabryczna historia tego miejsca.Tu sprawują władzę siły nieczyste, złe rzeczy, świadkowie krwawych porachunków świata przestępczego. Nadal żyją w zakamarkach, w ścianach i zagrażają nowym mieszkańcom.
Czy demonom hotelu zależy na kimś szczególnie? Próbują posiąść Jacka, kusząc go całą siłą, by znów pił i robił "złe rzeczy". A może najbardziej zależy im na wyjątkowym dziecku, które widzi teraz coraz więcej, całe zło, które nadchodzi i przed którym musi się chować i uciekać?
 Wraz z narastającym napięciem grozy działa i rozwija się wyobraźnia.

  Stephen King szczegółowo opisuje czynności, przemyślenia, spostrzeżenia bohaterów.
 Ukazując w ten sposób idealnie ich portrety psychologiczne, perfekcyjne studium ludzkiego umysłu z jego mrocznymi zakamarkami. I to jest klucz do istoty świata, jaki pisarz kreuje w powieści. Klucz do świadomości, co czyni z ludzi potwory? Zagłębia się mocno w przeżycia każdego z nich, w te dawne, najstarsze, których jednak nie da się zapomnieć, które wciąż są obecne, żyją i potrafią przyjąć niebezpieczną postać.
"Niebezpieczeństwo może ukryć się wszędzie. Nic nie jest pewne i postanowione na zawsze."

Pisarz do codziennego życia przenosi mrok zamczysk, lochów, miejsc tajemniczych, odosobnionych. Mrok ten przenika ludzki umysł i duszę.
"Lśnienie" to książka z bardzo ciekawą opowieścią, głęboko psychologiczna, głównie o chorobie alkoholowej, która jest sprawcą "złych rzeczy", demonów, groźnych dla nas samych i naszych najbliższych.
Wierność konwencji horroru i literatury grozy, jaką sobie obrał Stephen King, stanowi o jego fenomenie. Tą konwencją wyznaczył kanon rozwoju współczesnej literatury światowej i swoje w niej miejsce.

Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

czwartek, 22 stycznia 2015

RECENZJA KONKURSOWA NR 5: "Genialni. Lwowska szkoła matematyczna", autor recenzji: Kasiek

Autor: Mariusz Urbanek
Wydawnictwo: Iskry






Autor recenzji: Kasiek



Stefan Banach, Hugo Steinhaus, Stanisław Ulam, Stanisław Mazur, Antoni Łomnicki i wielu innych uczonych tworzyło w latach międzywojennych tzw. lwowską szkołę matematyczną. Współpracując ze sobą, bądź rywalizując, przeciwstawiając matematykom z Warszawy i Krakowa, dokonali wielu odkryć, zdobyli sławę, zaszczyty i zrobili międzynarodowe kariery wykładowców, a Ulam został współtwórcą pierwszej bomby atomowej. Ich burzliwe losy, osiągnięcia, kariery naukowe i pozanaukowe, dramatyczne dzieje kończące się w wielu przypadkach śmiercią od kul hitlerowskich okupantów, opisuje Urbanek na tle zmieniającego się życia politycznego i kulturalnego Polski w czasie dwudziestolecia międzywojennego, w trakcie i po II wojnie światowej.

 Jestem mieszkanką historycznego regionu Polski – Galicji. Oczywiście z racji swojego wieku nie pamiętam czasów, gdy Lwów był w granicach RP. Chociaż moja rodzina jest bardziej związana z Rzeszowem, to jednak serce oddałam właśnie miastu lwów i ciągle ono krwawi na wspomnienie powojennej grabieży. Tylko raz – jak na razie – miałam okazję być we Lwowie, na wiosnę 2002 roku, to był piękny dzień, a Lwów skradł mi serce do reszty. Podczas wizyty na Cmentarzu Łyczakowskim odwiedziłam grób Stefana Banacha i coś pyknęło. Nigdy wybitnym matematykiem nie byłam i nie będę, ale mająca niedawno premierę książka bardzo mnie zainteresowała. Wprawdzie z dużej chmury mały deszcz, ale i ryzyk fizyk.

Odwiedzając z wycieczką Cmentarz Łyczakowski przewodniczka opowiadała nam również o Stefanie Banachu, wzbudził ogólną wesołość, bowiem chodził do naszej klasy chłopiec o tym samym nazwisku, ale szło mu kiepsko z matmy. Tymczasem usłyszeliśmy, że Banach był samoukiem, dopiero później dowiedziałam się, że przewodniczka podkolorowała rzeczywistość. A zaczęło się dawno, dawno temu w…Krakowie, matematyk Hugo Steinhaus przechodził przez Planty i usłyszał, że ktoś dyskutuje o mierze Lebesgue`a, pojęciu ze zbioru wyższej matematyki, jednym z dyskutantów był Stefan Banach, o pięć lat młodszy od Steinhausa, którego Hugo wiele lat później nazwie swoim największym odkryciem matematycznym.  Łączyło ich umiłowanie matematyki, różniło wszystko inne. Steinhaus pochodził z zamożnej rodziny(w PRL, w ankiecie napisze arystokracja plus burżuazja), był uporządkowany, systematyczny, studiował za granicą, a Banach był nieślubnym dzieckiem, szybko się nudził, mawiał „wykład zaczął się z opóźnieniem, ale za to skończymy wcześniej”, miał ledwie półdyplom, chociaż miał zostać nawet dziekanem, nigdy nie skończył studiów. Dzieliło ich wiele, ale to oni stworzyli lwowską szkołę matematyczną, gdy Steinhaus dostał pracę we Lwowie, zabrał ze sobą Banacha, później przyszli inni. Pomyślicie zapewne, że dumne mury uniwersytetu Jana Kazimierza musiały mieć w sobie coś inspirującego – a skądże! Uczeni najczęściej przesiadywali w kawiarniach, ich ulubionym lokalem była Kawiarnia Szkocka, od nazwy której wziął się tytuł Księgi Szkockiej w której zapisywano zadania i problematy matematyczne, wraz z obiecanymi nagrodami.

Zanim Łucja Banachowa kupiła zeszyt, który miał się stać legendarną Księgą Szkocką, uczeni bazgrali po stolikach,  raz po kilkunastogodzinnym posiedzeniu sprzątaczka bezpardonowo wszystko zmyła, czasowym rozwiązaniem było przykrywanie stolika obrusem i zakaz ruszania go, nim ktoś z uniwersytetu przyjdzie i wszystko odpisze. Zeszyt doskonale spełniał swoją rolę i w końcu urósł do miana legendy… niektóre dylematy do dziś pozostały nierozwiązane.
Dwudziestolecie międzywojenne było dla lwowskiej szkoły matematycznej rajem, dzięki pomocy związanego ze Lwowem, kolegi profesora Kazimierza Bartla, dostawali od rządu pieniądze, ale furda mamona, we Lwowie zebrały się największe mózgi epoki, które uczyniły więcej dla rozsławienia Polski niż oręż i współczesna piłka nożna, dzięki nazwiskom takim jak Banach, Ulam, Steinhaus, Mazur, Łomnicki, Polska była znana na całym świecie, wśród ludzi oddających cześć matematyki.

Łza w oku się kręci, gdy pomyślimy co mogliby osiągnąć ci ludzie, gdyby nie wiatry historii i najpierw okupacja sowiecka, później niemiecka, później znowu sowiecka, repatriacja(?!) ze Lwowa Polaków na Ziemie Odzyskane(?!). Wielu matematyków z lwowskiej szkoły było żydowskiego pochodzenia, możemy się domyślać,  jaki był ich los po 22 czerwca `41.
A czy wiedzieliście, że Polak Stanisław Ulam brał udział w pracach nad bombami, które zostały zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki? O tych i o wielu innych ciekawostkach dowiecie się dzięki tej książce.
Być może ci którzy zetknęli się z nazwiskiem lwowskich matematyków i próbowali czytać o ich pracach uznają, że ich wiedza jest za mała, by mierzyć się z dorobkiem takich gigantów – nic bardziej mylnego!! Sama jestem za głupia na zrozumienie analizy funkcjonalnej, ale ta książka to nie akademicki podręcznik, a napisana barwnie, z humorem książka, którą czyta się jak powieść, z momentami pełnymi humoru, ale i grozy, radości, dumy, ale i przygniatającego smutku.

Smuci mnie, że Polacy nie zdają sobie sprawy, że Lwowską Szkołą Matematyczną powinni się szczycić!
Bardzo polecam. Naprawdę świetna książka, nie idealna bo i błędy się trafiają, gdy autor cytuje w jednym miejscu Ulama, ten cytat chociaż bez cudzysłowu jest bardzo podobny do cytatu z książki Ulama. Pomimo tych mankamentów gorąco zachęcam do lektury!!

Blog autorki: http://kasiek-mysli.blogspot.com/
----------------------------------------------------------------------
Głosujemy na recenzje poprzez kliknięcie przycisku "lubię to!" pod recenzją.
Zapraszam do dyskusji w komentarzach i na fanpage'u bloga: 

RECENZJA KONKURSOWA NR 4: Tylko szaleniec może stawić czoła szaleńcowi. autor recenzji: Zaczytany w Książkach

Autor: Warren Ellis

Tytuł oryginału: Gun Machine
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Data wydania: 4 października 2014
Liczba stron: 296


Autor recenzji: Zaczytany w Książkach




To miała być zwykła akcja nowojorskiej policji. Kiedy jednak ginie partner Johna Tallowa, a on sam odkrywa niepokojącą kolekcję broni w mieszkaniu 3A w starej kamienicy przy Pearl Street, otwiera się puszka pandory...


Każdy pistolet i każdy karabin jest inny, nie ma dwóch takich samych egzemplarzy. Z każdej broni zabito jedną osobę, a z braku dowodów kolejne sprawy szybko umarzane. Teraz wszystkie zostają momentalnie wznowione, a zadanie ich rozwikłania spada na Tallowa, głównego sprawcę chaosu. Intryga nabiera rozpędu, kiedy okazuje się, że makabryczna kolekcja zdaje się układać w przemyślany wzór.


Warren Ellis to brytyjski pisarz i scenarzysta. Serie komiksów Transmetropolitan i Hellblazer przyniosły mu sławę, a RED i Iron Man: Extremis stały się podstawą filmowych hitów. Z gracją porusza się po wielu gatunkach literackich – od science fiction, prz
ez horrory i przygody superbohaterów, aż po pełnokrwiste kryminały.

Książka została napisana lekkim językiem. Mimo iż jest to kryminał to czytanie go, sprawia przyjemność i łatwo można stracić rachubę czasu, podczas zagłębiania się w fabułę. Powieść nie liczy dużo bohaterów, dlatego nie da rady pogubić się w nich. Wzorzec zbrodni liczy trzydzieści siedem rozdziałów. Niektóre są krótkie, a inne liczą dziesiątki stron.

Okładka jest prosta. Najbardziej podoba mi się kontrast pomiędzy czerwienią a jasnym tłem. Ukazuje część książki i wydaje mi się, że swoim wyglądem zachęca także do przeczytania.

Bohaterowie – tak jak w większości utworów tego gatunku – są intrygujący i popełniają błędy, za które muszą płacić, ale ci mają w sobie jakąś oryginalność i to coś, co sprawia, że są zapamiętywalni. Cechuje ich także lekkość języka.

SETKI BRONI – JEDEN POKÓJ
SETKI MORDERSTW – JEDEN ZABÓJCA
SETKI ELEMENTÓW – JEDEN WZÓR.

John Tallow to niepozorny detektyw, z jakim w literaturze nigdy się jeszcze nie spotkałem. Jest totalnie inny od znanych światu detektywach. Umie szybko dostosować się do sytuacji, śmiać się w nawet najgorszych momentach (np. gdy jest bliski śmierci). Szybko nawiązuje kontakty i zawsze jest pomocny.

Scarly to dość niepozorna bohaterka. Mówi, że ma autyzm, ma specyficzne zachowanie i poczucie humoru. Ciągle sprzecza się ze swoim kolegą Bat'em. Na pewno na długo pozostanie mi ona w pamięci.

Nie tylko nie uda nam się rozwiązać tej sprawy, ale też z jej powodu zginie więcej ludzi, a po nowych zabójstwach też go nie złapiemy, bo gość jest po prostu zbyt dobry. A ty, detektywie, zwyczajnie znalazłeś nowojorski adres samego Szatana, który teraz przeprowadził się gdzie indziej. 

Powyższy utwór polecam przede wszystkim koneserom kryminałów. Odnajdziecie w nim dużo wartości i na pewno zapamiętacie przez intrygę.

Blog autora: http://zaczytanywksiazkach.blogspot.com/
----------------------------------------------------------------------
Głosujemy na recenzje poprzez kliknięcie przycisku "lubię to!" pod recenzją.
Zapraszam do dyskusji w komentarzach i na fanpage'u bloga: 
https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

RECENZJA KONKURSOWA NR 3: Dlaczego nie być szczęśliwym?, autor recenzji: Vyar

Tytuł oryginału: Alibi na szczęście
Autor: Anna Ficner-Ogonowska
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 656



Autor recenzji: Vyar



Dlaczego nie być szczęśliwym? "Alibi na szczęście" Anny Ficner-Ogonowskiej

Książki takie jak ta nie trafiają do mnie często, ponieważ sama z siebie nie zwracam na nie uwagi. „Alibi na szczęście” zostało mi polecone jako lekkie, życiowe i wciągające czytadełko, a że miałam chwilowo zapotrzebowanie na coś takiego, to czemu nie… Dopiero po przeczytaniu jej zapoznałam się z opiniami czytelników i reklamą, i muszę przyznać, że raz: promocja tej książki robiona była z rozmachem, a dwa: na szczęście ominął on mnie, bo moja ocena jej byłaby zupełnie inna.

    Przyznać też trzeba, że leżała ona odłogiem stanowczo za długo. 

   Głowna bohaterka, chociaż odbiega i porządkiem i stylem życia od mojego, jest dosyć „swoja”. Bo kto nie przeżył jakiegoś zawodu miłosnego, i nie czuł tęsknoty za kimś bliskim? Hanna Lerska, nazywająca się tak prosto i sucho, że aż prawie wcale, nie jest przecież przeciętną dziewczyną. Ma 26 lat, jest nauczycielką języka polskiego i mieszka w podwarszawskiej willi, sama. Jedynymi jej bliskimi są przyjaciółka-siostra Dominika i rodzina, do której jeździ na letnie wczasy nad morze. Ot, jest dziewczyna życiowo ustawiona, można by powiedzieć cynicznie. A miałoby to wydźwięk niemiły, dlatego, że jej sytuacja życiowa jest konsekwencją śmiertelnego wypadku rodziców i tajemniczego zniknięcia niejakiego Mikołaja. Te wydarzenia to niedaleka przeszłość, która sprawiła, że niegdyś pełna życia i szczęśliwa Hania, teraz jest osobą chłodną, niemal obojętną i starającą się trzymać od wszystkich na dystans, przerażoną faktem, że ktoś mógłby stać się bliski i zaraz zniknąć. W tym wszystkim jest też Dominika, przysłowiowe żywe srebro, dziecko skrzywdzone w dzieciństwie przez ojca-alkoholika, wychowywane przez rodziców Hani, które już jako dorosła panna goni uparcie za szczęściem, ciągnąć za sobą „siostrę”. 

   Właśnie Dominika znajduje Idealnego Przemka, a tuż za nim zjawia się Mikołaj Drugi, Który Jeszcze Nie Wie. I tymi określeniami można streścić dalsze całości losy. Dominika z Przemkiem (a może na odwrót…) radzą sobie świetnie, na ile oczywiście można ogarnąć osobę tak zmienną w nastrojach jak ta wariatka, jednak jej stanowcze dążenie do tego, by być szczęśliwą, wygrywa wszystko. Trudniejsze zadanie ma oczywiście Mikołaj, będący nie dość, że Drugim Tego Imienia, tuż po Pierwszym, Który Zniknął (panna mdleje w reakcji na samo imię), to jeszcze jest starszym bratem „zabujanego” w ładniutkiej nauczycielce licealisty. Muszę przyznać, że podziwiałabym jego cierpliwość, tym bardziej, że o tym, co właściwie spotkało Hankę i dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, dowiadujemy się wszyscy dopiero gdzieś pod koniec, a aluzje i szczątkowe informacje rzucane gdzieś po drodze dają co prawda pole do domysłów, ale Wielkiej Prawdy nie pokazują totalnie. A zaiste jest ona wielka. 

   Tu jest, moim zdaniem, najsłabszy punkt tej powieści: Hanka jest po prostu irytująca. Z tym swoim wiecznym chcę-ale nie chcę-ale chcę-ale się boję, potrafiłaby kamień doprowadzić do tego, że wziąłby i nią potrząsnął, żeby się wreszcie ogarnęła (co zresztą zdarza się robić Dominice, dodając do tego Wygarnianie Prawdy Prosto W Oczy – swoją drogą, strasznie mi się to u niej podobało. Szczera, trafna ocena sytuacji, wyrażana w prostych słowach). Ale Hania pokazuje się, a potem ucieka, obiecuje, że przyjdzie, i nie przychodzi, i nade wszystko – choruje i mdleje, zasypia w samochodzie na miejscu pasażera, daje się ratować z trudnych sytuacji, i jest tak tkliwie romantyczna, że wywołuje to uśmiech albo politowania, albo zrozumienia, a zaraz potem szczerą chęć kopnięcia jej w tyłek, za to, że Mikołaja Porządnego traktuje tak niemiło momentami, niczego mu nie tłumacząc. Dobrym odniesieniem zdaje się być osoba sekretarki, Sylwii z Wielkim Cycem (jak, cholera, typowo…) i ciągotami do przystojnego architekta, z którym pracuje, będącej jakby znakiem ostrzegawczym dla Hanki. Zabawny fakt: Hankę postać Sylwii niewiele zainteresowała. Ból kolejny: to Dominika walczy o szczęście Hanki, nie ona sama.

   Dodają się do tego oczywiście wątki poboczne: problemy w szkole brata Mikołaja, Mateusza, jego „nawrócenie” i uganianie się za Hanką, urozmaicone dawaniem starszemu bratu w… twarz; pani Irenka znad morza, rodzinna atmosfera jej domu i święta, które każdy chciałby spędzić w ten sposób właśnie: w dużym gronie rodzinnym, bez problemów, będąc rozpieszczanym przez niezastąpioną panią domu, znajomi z pracy Hanki, dawna rodzina Dominiki, jej praca i przewroty uczuciowe… Mieszanka codzienności, w której nie ma miejsca na spokój. 

   Kolejną rzeczą, która nie podobała mi się w powieści, są imiona i nazwiska bohaterów. Lerska i Starski brzmią jak końcówki czegoś, nie jak osobne nazwiska, i nie dają się utożsamić z charakterami. Zapewne jest to celowy zabieg, by zaznaczyć przeciętność dwóch osób z wielkiego miasta, na które nie zwróciłoby się uwagi w tłumie, ale bez przesady… ani Hanka, ani Mikołaj tacy zwyczajni nie są. To ludzie z charakterem, pasjami, pracą, którą uwielbiają i w której odnoszą sukcesy, nie mają żadnych problemów w życiu, prócz właśnie kwestii uczuć i wspominania przeszłości. Idealne życie, prawda?

   Co na plus? Czyta się lekko, nie nudzi, skłania do zastanowienia momentami i dochodzenia, jak to z tą Hanką w końcu jest i o co jej chodzi, umiarkowanie, ale wciąga. Potem tylko kopniaka w tyłek Lerskiej, tak na szczęście, bo ma kobita go więcej, niż myśli, i oby doceniła, a obu panom życzyć oazy cierpliwości. I kończy się czytać książkę ze świeżą głową, bez kaca i chęci powrotu. A podobno są jakieś dalsze losy? Nie wiem, być może kiedyś poszukam, jeśli trafi mi się potrzeba odświeżenia znowu.

Blog autorki: http://asafewarmplacewithbooks.blogspot.com/

----------------------------------------------------------------------
Głosujemy na recenzje poprzez kliknięcie przycisku "lubię to!" pod recenzją.
Zapraszam do dyskusji w komentarzach i na fanpage'u bloga: 
https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

RECENZJA KONKURSOWA NR 2: „Splątany warkocz Bereniki”, autor recenzji: Małgorzata Zaczytana


Autor: Anna Gruszka
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2014



Autor recenzji: Małgorzata Zaczytana



Miłość kazirodcza to temat kontrowersyjny, ale zarazem bardzo ciekawy. Miłość osób blisko ze sobą spokrewnionych jest postrzegana negatywnie przez większą część społeczeństwa. Choć nie zawsze tak było. Wśród Egipcjan, Persów, Fenicjan, Inków, Celtów czy Hindusów związki kazirodcze nie należały do rzadkości, wręcz przeciwnie miłość między rodzeństwem była nawet uświęcona, gdyż umożliwiała zachowanie czystości krwi. Związek między bratem i siostrą nie był zabroniony, a czasami faraonom nakazywano wręcz zawieranie małżeństw kazirodczych.  

Obecnie zakaz kazirodztwa należy do najbardziej powszechnych zakazów, występuje w zasadzie we wszystkich kulturach, a w wielu krajach stosunki kazirodcze traktowane są jako przestępstwo.

W zasadzie mało dzieł literackich porusza ten temat tabu. Należałoby tu wspomnieć o Gabrielu Garcia Marquezie, który w Stu latach samotności opisał historię rodziny przeklętej za zawarcie małżeństwa pomiędzy dwójką bliskich kuzynów. Także Mario Puzo w powieści Rodzina Borgiówpodjął temat romansu między dziećmi papieża Aleksandra VI – Lukrecją Borgią i jej bratem Cezarem. Zapewne znalazłoby się jeszcze parę dzieł z literatury, ale ja niestety ich nie czytałam. Przeczytałam natomiast debiut literacki Anny Gruszki Splątany warkocz Bereniki, która dołączyła do tego zacnego grona. Zajęła się bowiem właśnie miłością między rodzeństwem – miłością zakazaną, zadziwiającą, kontrowersyjną…

Nikę i Piotra poznajemy, gdy po jej powrocie z dłuższego pobytu w Anglii, zachwycają się nowym mieszkaniem mężczyzny. Mieszkanie jest naprawdę piękne, duże, przestronne – wymaga jedynie kobiecej ręki, która pomogłaby w jego urządzeniu, dodała nieco ciepła, pomogła w doborze farb do pomalowania ścian, doborze mebli i różnych dodatków. Nika potrafi to zrobić i chce pomóc bratu. No właśnie… bratu. I tu pojawia się problem, bo od początku daje się zauważyć dziwna relacja między rodzeństwem. Między nimi iskrzy i to bardzo intensywnie. Ba… to nie jest jedynie iskrzenie, to miłość – czy ta prawdziwa, na całe życie? To trudno stwierdzić, ale na pewno nie jest to miłość typowa dla brata i siostry. On jest w niej zakochany od wielu lat, kocha ją jak partnerkę, kochankę, żonę… na pewno nie jak siostrę. Jest to uczucie w jego mniemaniu bardzo głębokie, namiętne, niezwykle zmysłowe. Ona wydaje się odwzajemniać jego miłość, ale zdaje sobie jednocześnie sprawę, że musi jakoś przezwyciężyć rosnącą w niej namiętność, bo przecież to uczucie jest zakazane; bo przecież siostrze nie wolno okazywać bratu tego rodzaju miłości; bo wie, że reakcja ich najbliższych – matki, ojca na pewno nie będzie przychylna. Jest lekko przerażona spotkaniem po jej pobycie w Anglii, bo ten czas miał być przeznaczony na ochłonięcie, na znalezienie sobie innego partnera, innej partnerki. A tymczasem odległość i czas nic nie zmieniły… ba, tylko zwiększyły tęsknotę i pożądanie.

I wystarczyła jedna iskra, jedno niespodziewane wydarzenie, żeby stało się… Perspektywa półtorarocznej rozłąki, bo Piotr nagle dowiedział się, że musi wyjechać na kontrakt do Australii, zmieniła w ich życiu wszystko… 

Czy cokolwiek usprawiedliwia ich zachowanie?  Czy dochowają sobie wierności w czasie półtorarocznej rozłąki? Czy miłość naprawdę jest w stanie wszystko usprawiedliwić, wszystko przezwyciężyć? I czy jest to prawdziwa miłość, czy tylko fizyczna fascynacja, która zniknie po zaspokojeniu?

Dużo pytań przychodzi do głowy po przeczytaniu tej bardzo kontrowersyjnej powieści. Powieści, której do tej pory nie potrafię obiektywnie ocenić – gorzej, bo subiektywna ocena jest dla mnie również trudna. 

Przede wszystkim chciałam zaznaczyć, że książkę otrzymałam z dopiskiem „Egzemplarz do recenzji (przed redakcją i korektą, więc proszę nie zwracać uwagi na różne drobiazgi;) )”. Starałam się, ale… trudno nazwać drobiazgiem masę błędów interpunkcyjnych, ortograficznych, stylistycznych. Można nie brać ich przy ocenie pod uwagę, ale zdecydowanie  utrudniają czytanie i zrozumienie tekstu. Styl autorki jest na wskroś współczesny, prosty, żeby nie napisać prostacki, nie do końca trafiający w mój gust. To, że akcja powieści dzieje się w czasach nam bliskich, w czasach, gdzie kultura słowa często pozostawia wiele do życzenia, nie oznacza, że utwór ma również gloryfikować takie podejście do słowa pisanego. Jeszcze zrozumiałabym język potoczny, zwroty często używane przez współczesne społeczeństwo w potocznej mowie, w dialogach. Tak przecież bardzo dużo osób w naszym otoczeniu mówi, więc można to przenieść na karty powieści, ale już narracja wymagałaby nieco schludniejszego języka. Dialogi też nie są szczytem kunsztu literackiego – wydają się być nienaturalne, sztuczne i miejscami „mało smaczne”.  Być może po redakcji książka nabierze trochę walorów stylistyczno-językowych, ale ja tego raczej już nie sprawdzę… 

Splątany warkocz Bereniki należy do gatunku powieści erotycznych. I faktycznie obfituje w sporą ilość scen erotycznych. Przyznam się, że nie przepadam za powieściami nastawionymi tylko na erotykę i nigdy nie skusiłabym się na czytanie pozycji ukierunkowanej tylko i wyłącznie na zbliżenia fizyczne. Na szczęście Splątany warkocz… cechuje również jakaś fabuła, a wątki erotyczne są tylko dodatkowym „smaczkiem”. Pytanie tylko, czy faktycznie „smaczkiem”? Niestety i ten aspekt powieści nie spełnia moich oczekiwań. Seksu jest w tej opowieści bardzo dużo, ale opis „scen łóżkowych” do gustu mi nie przypadł. Rozumiem, że autorka przedstawia środowisko, dla którego seks jest zabawą, grą, sportem; dla którego uczucia nie mają w łóżku żadnego znaczenia; dla którego seks służy jedynie rozładowaniu emocji, ale… mimo wszystko wydaje mi się, że te sceny mogłyby się doczekać bardziej finezyjnego wykonania. Ograniczenie doznań fizycznych do orgazmu po paru pchnięciach nie sprzyja ani przyjemności czytania, ani pobudzeniu wyobraźni, ani wypiekom na twarzy. Czy naprawdę seks we współczesnym świecie to tylko zaspokojenie dzikich żądzy? Raczej nie… ale może Autorka ma o tym inne zdanie.

Kolejnym minusem powieści jest brak jakichkolwiek wątków pobocznych. Akcja powieści skupia się na głównej bohaterce Berenice i nie próbuje nawet poza nią wykroczyć. A przecież aż się prosi, żeby zapoznać czytelnika choćby z wyczynami Piotra w dalekiej Australii, czy nieco obszerniej potraktować dość ważne postaci wydarzeń, jak Ziemek, Młody czy Maciek. Wiadomo, że powieść wielowątkowa bardziej wciąga, zmusza do większego zaangażowania i skupienia. Po prostu jest ciekawsza. Rozumiem, że książka jest i tak dość obszerna (podobno liczy ok.600 stron - piszę podobno, bo nie chciało mi się liczyć, a wydawca tego też za mnie nie zrobił), ale z powodzeniem można było wpleść w nią dodatkowe wątki kosztem wielu nic nie wnoszących do fabuły scen i wydarzeń. Tu mi niestety tego zabrakło.

Czy nie ma więc nic w tej książce, co chociaż trochę mi się podobało, co zasługuje na minimalną choć pochwałę? Ja bym zwróciła tu uwagę na kreację bohaterów, a przede wszystkim tytułowej Bereniki. Bo choć o fabule książki zapomina się natychmiast po jej przeczytaniu, o tyle o tej dziewczynie myśli się jeszcze dość długo. I nie dlatego, że wzbudza ona sympatię czytelnika, bo uczucia, jakie we mnie wzbudziła są bardzo dalekie od jakiejkolwiek sympatii. Jej raczej nie da się polubić, ale nie jest to moja przyjaciółka, więc lubić jej nie muszę. Postać Niki przepełniła mnie współczuciem i litością. Prawie trzydziestoletnia kobieta, piękna, majętna, mądra (ale tylko zawodowo), dająca sobie doskonale radę w trudnym zawodzie prawnika w przedsiębiorstwie prywatnym i jednocześnie nie potrafiąca poradzić sobie w życiu osobistym. Bo w życiu prywatnym Nika jest przede wszystkim bardzo samotna, mimo sporej grupy znajomych, którymi się otacza w czasie cotygodniowych imprez. W życiu prywatnym Nika popada w stany depresyjne, z których nie umie sama wyjść, a osoba, która mogłaby jej pomóc jest na innym kontynencie. W życiu prywatnym Nika jest seks-maszyną, dla której szybki numerek w restauracyjnej toalecie ze świeżo poznanym partnerem handlowym jest chlebem powszednim. Zachowanie tej osoby drażni i irytuje, chwilami ma się ochotę nią potrząsnąć i wykrzyczeć prosto w twarz, że życie oprócz przypadkowego seksu i doznań cielesnych, wymaga również zupełnie innych zachowań i priorytetów, ale… nie da się o niej szybko zapomnieć. I właśnie kreacja tej bohaterki, a nie fabuła spowodowała, że nie rzuciłam książką o ścianę w połowie drogi, tylko doczytałam ją do końca. 

Ta książka ma jeszcze jeden plus, niestety nie mający żadnego powiązania z jej wnętrzem. To przepiękna, zachęcająca i pobudzająca wyobraźnię okładka. Utrzymana w ciepłej rudo-czerwonej kolorystyce, z dziewczyną, której twarzy możemy się jedynie domyślać. Widzimy w całej okazałości tylną część jej ciała, pokrytą delikatnym tatuażem i z opadającymi na plecy pięknymi, kasztanowatymi włosami. I koloryt, i sam obrazek spowodowałby, że gdybym zobaczyła tę książkę w księgarni, to sama ręka by do niej poleciała. Jednak trzeba częściej powtarzać hasło „Nie oceniaj książki po okładce”, bo bardzo łatwo popełnić błąd.

Nie będę nikogo ani zniechęcać, ani namawiać do przeczytania Splątanego warkocza Bereniki.Fabuła lekka, łatwa (mimo trudnego tematu), niezobowiązująca, nieskomplikowana. Duża dawka seksu w marnym wydaniu. Ale na uwagę zasługuje bardzo dobry portret psychologiczny głównej bohaterki. Może warto poznać Berenikę i zastanowić się chwilę nad jej postawą i nomen omen stosunkiem do życia? Decyzję pozostawiam Wam…

Blog autorki: http://babskieczytadla.blogspot.com/
----------------------------------------------------------------------
Głosujemy na recenzje poprzez kliknięcie przycisku "lubię to!" pod recenzją.
Zapraszam do dyskusji w komentarzach i na fanpage'u bloga: 

RECENZJA KONKURSOWA NR 1 - "Dziewczyna, która przeżyła śmierć", autor recenzji: Gabrielle Yaxley


Tytuł: Oddychając z trudem
Tytuł oryginału: Barely Breathing
Tytuł serii: Oddechy (#2)
Autor: Rebecca Donovan
Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: 2015
Stron: 544

Autor recenzji: Gabrielle Yaxley


Stoisz w oknie uważnie śledząc ruch na ulicy, z której skręca się do Twojego domu. Od czasu do czasu Twój wzrok pada na drewnianą huśtawkę wiszącą w ogrodzie na gałęzi starego drzewa. Parę dni temu zawiesił ją tam Twój tata i od tego czasu korzystasz z niej przynajmniej raz dziennie. Na zewnątrz zerwał się wiatr, przez co huśtawka porusza się w przód i w tył, jakby jakieś dziecko-zjawa wzięło ją w posiadanie. Chciałabyś wyjść na zewnątrz, jednak dzisiaj są Twoje urodziny i niebawem ma rozpocząć się przyjęcie, przez co nie możesz narażać swojej pięknej, nowej sukienki na zabrudzenie podczas zabawy. Jedyną osobą, której brakuje, jest Twój tata, który jeszcze nie wrócił z pracy. W drodze powrotnej miał wstąpić do cukierni po wielki tort urodzinowy. Mijają godziny, a Ty ciągle stoisz w oknie śledząc przejeżdżające przez ulice samochody. W pewnej chwili rozbrzmiewa dźwięk telefonu, dźwięk, który na zawsze zmieni Twoje życie. Dźwięk, przez który wyłączysz wspomnienia, nie chcąc jeszcze bardziej cierpieć.

Po tragicznym w skutkach zajściu w domu ciotki, Emma trafia do szpitala, gdzie leczy fizyczne i psychiczne skutki bliskiego spotkania ze śmiercią. Teraz jest już teoretycznie bezpieczna. Carol trafiła do więzienia za znęcanie i próbę morderstwa, zostały odebrane jej prawa do opieki nad dziećmi, a Leyla i Jack wyprowadzili się ze starego domu i mieszkają teraz z tatą i babcią. Mogłoby się wydawać, że wszystko zmierza ku lepszemu, jednak nic nie jest takim, na jakie wygląda. Dziewczyna musi zmagać się ze swoją przeszłością, która dopada ją w najmniej odpowiednich momentach i niesie ze sobą reakcje, które nie ograniczają się jedynie do budzenia się z krzykiem na ustach z powodu nocnych koszmarów.  Dodatkowo Emma tęskni za dziećmi wujostwa i nadal się o nie martwi. Całej sytuacji nie ułatwia podjęta przez nią decyzja o zamieszkaniu z matką alkoholiczką, która ją niegdyś porzuciła. Jak ta decyzja odmieni jej życie? Czy będzie w stanie zamknąć wrota przeszłości i rozpocząć nowe życie u boku matki? I najważniejsze, czy odnajdzie spokój ducha?

„Oddychając z trudem” jest drugim tomem bestsellerowej serii "Oddechy" autorstwa Rebecci Donovan. Jak wspominałam w recenzji tomu pierwszego, miałam z tą książką problemy, przez które niejednokrotnie musiałam odłożyć pozycję i uspokoić się wewnętrznie. Mimo tego postanowiłam jednak dać szansę drugiej części i zobaczyć, czy tym razem pani Donovan zdoła mnie przekonać do swojej wersji historii.

Fabuła „Oddychając z trudem” rozpoczyna się kilka miesięcy po scenie kończącej tom pierwszy, a czytelnik o wydarzeniach z ubiegłych sześciu miesięcy dowiaduje się za pośrednictwem dzienniczka prowadzonego przez Emmę. Z jednej strony to bardzo fajny pomysł, bowiem o wszystkim dowiadujemy się z relacji pierwszoosobowej i łatwiej jest nam sobie wyobrazić to, co czuła główna bohaterka i jak wyglądał jej powrót do względnej równowagi psychicznej. Z drugiej jednak – uderza w nas subiektywizm tego przekazu, przez co nie wiemy, ile prawdy jest w tym, co zostało nam przedstawione. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pamięć ofiary działa na innych zasadach, aniżeli pamięć zwykłej osoby i czasami kreuje obrazy i odczucia, które naprawdę wyglądały zupełnie inaczej. Niemniej jednak zabieg ten nie odbiera nam przyjemności płynącej z lektury, a my sami towarzyszymy Emmie w przeżywaniu ciągu „pierwszych razów”: pierwszy dzień w szkole po powrocie ze szpitala, pierwszy mecz, pierwsza impreza, pierwsza konfrontacja z matką, pierwsza wizyta w jej domu, itd.

O ile „Powód by oddychać” skupiał się niemalże wyłącznie na wprowadzeniu czytelnika w historię Emmy oraz w sytuację rozgrywającą się w domu jej wujostwa, o tyle „Oddychając z trudem” kładzie nacisk na emocje i ważne pytania, jakie zadaje sobie każdy z nas. Główna bohaterka stara się zrozumieć swoje całe życie, ponownie zaufać, wybaczyć swoim oprawcom, ale i samej sobie oraz zapomnieć na tyle, na ile jest to w ogóle możliwe. Każda z tych czterech czynności (zrozumienie, zaufanie, wybaczenie i zapomnienie) odbywa się na wielu płaszczyznach, czasami bardzo trudnych do zobaczenia.

Jak można zrozumieć i pogodzić się ze swoim życiem, gdy dowiadujemy się, że jesteśmy wpadką i tak naprawdę nie powinniśmy się nawet urodzić? Czy brak naszej codziennej obecności w czyimś życiu, byłby w jakiś sposób przełomowy? Czy ktokolwiek by tęsknił, gdybyśmy spakowali walizki i zniknęli, nie mówiąc dokąd się udajemy? Zrozumienie jest trudne, jednak jest też niezbędne, gdy chcemy wybaczyć i ponownie zaufać. Emma walczy z wątpliwościami, bólem wewnętrznym, staje się coraz bardziej skryta, jednocześnie oddala się od przyjaciół, a otwiera na Jonathana – nowego partnera matki – z którym łączą ją podobne przeżycia, wątpliwości, smutki i nadzieje. Nawiązuje się pomiędzy nimi przyjaźń, przyjaźń oparta na pełnym zrozumieniu, bliskości i powierzchownym zaufaniu. Wszystko to sprawia, że potrzebują siebie coraz bardziej…

Czy niemożność otwartej rozmowy ze starymi przyjaciółmi i jednoczesne karmienie ich małymi kłamstwami sprawi, że ich przyjaźń oraz związek Emmy z Evanem stanie pod znakiem zapytania? Czy Jonathan jest taki, na jakiego się kreuje? Właśnie takie pytania kłębiły mi się w głowie podczas czytania tej pozycji. Jednocześnie coraz wyraźniej uświadamiałam sobie, jak to, czego doświadczyliśmy w przeszłości – wszystkie problemy, smutki, tragedie życiowe, które życie przed nami postawiło – wpływa na to, kim jesteśmy dzisiaj, jak postrzegamy świat, ile oczekujemy od siebie samych i od osób w naszym otoczeniu, jak i to, czy potrafimy otworzyć się na drugą osobę, zaufać jej i pokochać.

„Oddychając z trudem” to także obraz walki z alkoholizmem. Rachel - matka Emmy - jest wzorcowym przykładem człowieka uzależnionego: ciągle pije; w pijackich atakach wykrzykuje to, do czego na trzeźwo nie byłaby w stanie się przyznać; nie zważa na to, czy rani innych; po wytrzeźwieniu płacze, przeprasza i obiecuje poprawę. Cała ta sytuacja do bólu przypominała mi cytat z „Małego księcia”: „Dlaczego pijesz? Żeby zapomnieć. Zapomnieć o czym? Że się wstydzę. Czego? Tego, że piję”. Rachel jest postacią słabą, która w życiu popełniła wiele błędów, panicznie boi się samotności i jest w stanie zrobić wszystko, by nigdy jej nie zaznać, jednocześnie nie unikając sięgania po fałsz, czy wzbudzania poczucia winy w innych. I tutaj swoją rolę ma Emma. Dziewczyna mimo tragedii, których doświadczyła w życiu, nadal stawia innych ponad siebie i chce ich ochronić, nawet kosztem własnego szczęścia. Jak wcześniej wspomniałam: książka, to obraz walki z alkoholizmem, jednak walki jednostronnej. Walki córki o przywrócenie na właściwe tory życia matki, walki pełnej wyrzeczeń, smutku, stawania się celem niezliczonych oskarżeń i bólu psychicznego. Wszystkie te ciosy łamią nastolatkę po raz kolejny, a ile jest w stanie znieść tak młoda osoba?

        Czasami ludzie ranią innych mocniej, niż ci są w stanie znieść. (...) I bywa też, że nie potrafią poprosić o pomoc. Są tak omotani włąsnym bólem, że zadają ciosy wszystkim wokół. 

Reasumując, „Oddychając z trudem” to dobra kontynuacja, przewyższająca poziomem tom pierwszy i przede wszystkich skupiająca się na problemach i emocjach bohaterów. Mimo trudnej, wręcz toksycznej tematyki, autorka niezmiennie posiada lekki styl, dzięki któremu książkę czyta się w mgnieniu oka i nie chce się jej odkładać ani na chwilę. Jest to również pozycja ukazująca wiele portretów psychologicznych. Dzięki niej widzimy, że każdy - nieważne skąd się wywodzi i na jakim poziomie materialnym prowadzi swe życie - ma problemy, tajemnice oraz przeszłość, która zmieniła go na wiele różnych, czasami bardzo okrutnych, sposobów. „Oddychając z trudem” uczy nas, by się nie poddawać, ciągle walczyć i dążyć do wyznaczonych celów, a gdy coś nam się uda, to z całego serca za to dziękować.

----------------------------------------------------------------------
Głosujemy na recenzje poprzez kliknięcie przycisku "lubię to!" pod recenzją.
Zapraszam do dyskusji w komentarzach i na fanpage'u bloga: 
https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

OGŁOSZENIE W SPRAWIE KONKURSU

Drodzy czytelnicy!


Dziś o 20:00 zostaną opublikowane recenzje, które będą brały udział w konkursie/głosowaniu na najlepszą recenzję stycznia. UWAGA: ze względu na drobne komplikacje związane z naliczaniem ilości udostępnień ("share'ów"), w konkursie brane pod uwagę będą jedynie kliknięcia "lubię to!".



Wygrywa więc recenzja, która zdobędzie do końca stycznia najwięcej polubień od czytelników :)



POWODZENIA!

czwartek, 15 stycznia 2015

"Tęsknię za tobą"- Harlan Coben

Okładka książki Tęsknię za tobąAutor: Harlan Coben
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 8 października 2014
Ilość stron: 480


        Owszem, miłość  jest ślepa, ale bardziej zaślepia potrzeba bycia kochanym (...) Ludzie są nie tylko łatwowierni, ile zdesperowani.
                cyt. Tęsknię za tobą"- Harlan Coben


 "Tęsknię za tobą", to ostatnia powieść Harlana Cobena, amerykańskiego pisarza, autora powieści kryminalnych, w których często pojawiają się nierozwiązane, czy też niedokończone sprawy z przeszłości oraz zaskakujące zwroty akcji.

   Minęło osiemnaście lat, a Kat wciąż tęskni. Tęskni za ojcem, tęskni za narzeczonym Jeffem. Po tak długim czasie pozostały niejasne okoliczności zniknięcia z jej życia tych dwóch ukochanych mężczyzn.
Przestępca Monte Leburne, oskarżony o dwa inne zabójstwa, przyznał się również i do tej zbrodni, zbrodni na jej ojcu. Postawiono mu zarzuty i skazano. Było zatem przyznanie się do winy, był dowód zbrodni. pozostały niejasności, wątpliwości, znaki zapytania.
 "Ale czy naprawdę niektóre rzeczy nie mogłyby pozostać tajemnicą? Musimy wiedzieć wszystko?"

   Kat Donovan, czterdziestoletnia detektyw nowojorskiej policji postanowiła jeszcze raz odwiedzić w więzieniu mordercę swojego ojca, tym bardziej, że leżał już na łożu śmierci. Metodą nielegalną, naginającą zasady przesłuchań, chciała uzyskać szczerość więźnia. Pod wpływem leków, skazany za zabójstwo jej ojca, wyznał, że to nie on zabił, a został przekupiony, by się przyznać...Przez kogo? Kto za tym stoi?

   Wracając myślami do swego dzieciństwa,  kiedy ojciec zapewniał ją, że z drabiny w ich ogrodzie, specjalnie dla niej zawiesił księżyc, czuła się bardzo samotna. Miała dwadzieścia dwa lata, gdy ojciec zginął. W tym trudnym dla niej momencie, odszedł Jeff, jej narzeczony. Bez słowa. To uczucie samotności kazało jej... kliknąć myszką... Jednym kliknięciem myszką, można zmienić całe dotychczasowe życie.
Przyjaciółka wykupiła dla niej roczny karnet do korzystania z portalu randkowego. Drżącą ręką i z mieszanymi uczuciami... kliknęła. Oniemiała widząc na zdjęciu swojego byłego narzeczonego Jeffa.
"Sprawdźmy, co się wydarzy..."- przeczytała na jego profilu.


"Uważaj na ludzi, których miejsce jest w  przeszłości. Nie wpuszczaj ich z powrotem do swego życia."- Ostrzegał ją tymi słowy instruktor jogi Aqua. Jednocześnie obwiniał sam siebie o odejście Jeffa, ich wspólnego przyjaciela. Co konkretnego miał na myśli? Trudno to było zweryfikować, gdyż Aqua pozostawał w swoim świecie iluzji.

  Do Kat zgłasza się dziewiętnastoletni  Brandon z prośbą o znalezienie jego matki. Niepokój jego był ogromny, bo nie miał z nią żadnego kontaktu. Matka chłopaka wyjechała z nowo poznanym "księciem" z portalu randkowego. Kat, poszukująca prawdy o własnej przeszłości, nie pozostaje obojętna wobec oczekiwań chłopca. Przypadek, ale też w dużej mierze pasja zawodowa ambitnej policjantki, sprawiły, że trafiła na trop okrutnych przestępców, którzy wykorzystują stan ludzkiej samotności, naiwności, desperacji.

  Bardzo ciekawa, wciągająca fabuła o tematyce współczesnej obyczajowości, w którą wkracza z impetem wielowarstwowy wątek kryminalny. Składanie poszczególnych jego elementów, daje czytelnikowi dobrą rozrywkę i dostarcza wielu emocji. Poruszona problematyka, dotycząca samotności, braku akceptacji, a w ostateczności konsekwencje takich stanów, dają do myślenia.

  Zapraszam na mój fanpage na facebookuhttps://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

poniedziałek, 12 stycznia 2015

"Śpiewaj ogrody"- Paweł Huelle

Okładka książki Śpiewaj ogrodyAutor: Paweł Huelle
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 16 stycznia 2014
Ilość stron: 300

         Śpiewaj ogrody, których nie znasz, serce moje, jak w szklance naczynia
własne ogrody, jasne, nieosiągalne. Wody i róże Szirazu i Ispahanu, 
śpiewaj je błogo, sław je nieporównywalnie
R.M.Rilke "Elegie duinejskie"-   Cyt.: "Śpiewaj ogrody"- Paweł Huelle


              Tytuł powieści  Pawła Huelle"Śpiewaj ogrody" jest cytatem z XXI Sonetu do Morfeusza austriackiego poety Rainera Marii Rilkego, który swego czasu bywał w Oliwie, gdzie spotykał się z ukochaną Lou Andreas Salome.

   Ernest Teodor von Hoffmann był uzdolnionym, niespełnionym niemieckim kompozytorem. Zainspirowany poezją Rilkego, chciał napisać Pieśń dla ukochanej Grety- żony swej i muzy. Tylko jak wyciągnąć muzykę z tych słów, by dać wyraz tak bezkresnej miłości...?

  Pisarz przenosi nas w lata 30 XX wieku do domu Hoffmannów w Oliwie przy ulicy Polanki, dawnej Pelonkerweg i do Wolnego Miasta Gdańsk, oddzielonego mocą traktatu wersalskiego od Rzeszy. W czas, kiedy scena Opery Leśnej w Sopocie, dzięki dyrektorstwu superintendenta Hermana Merza, stała się sceną wyłącznie wagnerowską. Ryszard Wagner był ukochanym kompozytorem Hitlera. I gdy grano tu "Tannhausera"..."To właśnie z Nią, Rzeszą połączył nas tego niezapomnianego wieczoru Fuhrer i Wagner, jakby byli jedną osobą, jednym wielkim duchem niemieckiego narodu."

   Losy Hoffmannów, poczciwych, antynazistowskich Niemców, to jeden z głosów wielotonowej partytury, składanej przez narratora. Jest nim młody Polak, który wraz z rodzicami został dokwaterowany w niemieckim domu, przy rodzinie Hoffmannów. Między chłopcem a Gretą zawiązała się silna konspiracyjna, przyjaźń na długie lata. Greta snuje opowieść o pasji i obsesji swojego męża, jakie przejawiał pracując nad niedokończoną operą Wagnera. Przywiózł ją z Budapesztu od znajomego antykwariusza. Dziwiło go bardzo, dlaczego Wagner, lubiący chwalić się swymi nowymi pomysłami i sukcesami, schował swój rękopis do szuflady? Jaki był tego powód? I chociaż nie lubił Wagnera, to jednak bardzo był zaintrygowany. Była to gratka, mogła być sensacja, schowany głęboko na odpowiedniejsze czasy...okaże się zgubą.

    Równie złowróżbny wydźwięk, antycypacyjny ma inna opowieść zawarta w dziennikach Francuza, poprzedniego właściciela domu przy ulicy Polanki. Zapiski sprzed dwustu laty skrywały mroczne dzieciństwo Francuza, jego chorą psychikę i makabryczne czyny, które stały się przekleństwem i złym zaklęciem.
Francuz jest prototypem Markiza de Sade, wiecznego pisarza i filozofa, szaleńca, zboczeńca, mordercy, od którego pochodzi termin sadyzmu.

   Były to zapowiedzi wszelkiego zła, jakie miało nadejść...Zło II Wojny Światowej.
Jej dramatyczne tony brzmią w opowieściach ojca narratora. Opowiada synowi, jak zraniony w łydkę, przepłynął w poprzek jezioro Rożnowskie. I o tym, jak zabił młodego Niemca, co wraca niczym horror w snach. Wojna pokrzyżowała ludzkie plany, zniszczyła stosunki pomiędzy wielokulturową społecznością Gdańska. Raniła, okaleczała, zabijała...

   Powieść jest wielowątkowa, przepojona historią, sztuką, codziennym życie zwykłych, ciężko pracujących ludzi, jak przyjaciel ojca narratora pan Bieszk, może Bieszka, na pewno nie Bieszczański. Był Kaszubem, przewoźnikiem. Mieszkał w Rębiechowie, w swojej checzy- drewnianym domu.
"-Czy ty wiesz, kim są Kaszubi?"- pytał ojciec naszego narratora. Idziemy w ślad za nimi w odwiedziny do checzy Bieszków, by też dowiedzieć się więcej. Wsłuchujemy się w ich obcobrzmiąca mowę, poznajemy, w zastanych okolicznościach, Obyczaj Pustej nocy- modlitewnego czuwania przy zmarłym.

  Narrator spisywał zasłyszane opowieści ojca, pana Bieszka, Grety, każda równie ważna, na fiszkach ze sklepu Gonschorowskiego. Wszystko skrzętnie zapisywał, co słyszał będąc dzieckiem, potem młodzieńcem. Wciąż uzupełniał tę swoją partyturę, w której motywem przewodnim była zdecydowanie opowieść Grety, a on "nadążał kontrapunktem". I kiedy wojna się skończyła...nadszedł czas nadziei, powrotów...I weszły do Gdańska wojska rosyjskie...I zabrzmiała koda, jak w każdym utworze...swym mocnym finalnym głosem...
Ta powieść każdemu zabrzmi inaczej. Bo jak wiele tu dźwięków, tak wiele interpretacji. To wielka proza, pisana z szacunkiem dla czytelnika.

    Po lekturze "Śpiewaj ogrody" długo jeszcze brzmią dźwięki, same dźwięki, jakbym wyszła z Opery Leśnej. Czy to był koncert "Zmierzchu bogów" Wagnera, czy to muzyka Schopenhauera, czy też na flecie zagrał legendarny szczurołap wyprowadzający szczury z miasta Hameln do rzeki Wezery, a następnie wszystkie dzieci, a może to Greta gra na swoim fortepianie? To brzmi historia... Rozchodzi się echem, wplątuje w słowa, w partyturę, którą pisze dla nas Paweł Huelle. A potem cisza. Wsłuchuję się długo w tę ciszę. Cisza też jest muzyką...

    Muzyka jest tutaj inspiracją, pasją, namiętnością, miłością, spełnieniem i niespełnieniem....jest też zgubą.

   To moje pierwsze spotkanie z twórczością Pawła Huelle. Krytycy zarzucają pisarzowi powtarzalność. W kolejnych utworach te same miejsca, postaci, historia. Cóż, kiedy pokochamy swoje miejsce na ziemi, utożsamiamy się z nim, wraz z ludźmi dla nas ważnymi, to stanowi część nas samych, nasze BYĆ.  Coś, czego nie można się pozbyć. To jak fundament, na którym można budować zawsze coś od nowa. Wielcy to potrafią i się tego nie wstydzą, jak Wiesław Myśliwski, Roma Ligocka, Olga Tokarczuk. To, co dla jednych jest minusem, dla mnie jest walorem.

Wsłuchajcie się w najcichsze dźwięki tej powieści, i w te głośniejsze, i w te, którymi zabrzmi donośna koda... A chciałam napisać tylko jedno zdanie: Przeczytajcie koniecznie.


Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem