poniedziałek, 18 stycznia 2016

Wyniki konkursu na Recenzję Roku!



Rok 2015 był czasem, w którym każdego miesiąca na blogu Myśli Rzeźbione Słowem był ogłaszany konkurs na najlepszą recenzję miesiąca. Każda, zwycięska Recenzja Miesiąca pretendowała do roli Recenzji Roku. Rok 2015 już za nami, więc czas na rozstrzygnięcie konkursu!

Zanim to jednak nastąpi, chciałabym serdecznie podziękować wszystkim uczestnikom, za przesłane recenzje oraz chęć podzielenia się swoimi wrażeniami, odczuciami i emocjami związanymi z recenzowaną pozycją.

Pragnę również serdecznie podziękować Partnerowi konkursu, którym było: Wydawnictwo SINE QUA NON



Jest mi niezmiernie miło ogłosić, iż nagrodę Recenzji Roku otrzymują ex aequo:

Pani Magdalena Łatkowska za recenzję książki "Ostatnie rozdanie" Wiesława Myśliwskiego. Recenzja Pani Magdaleny zwyciężyła pierwotnie w konkursie na Recenzję Miesiąca Luty

 oraz

 Pani Jolanta Domagała za recenzję książki "Ciemno prawie noc" Joanny Bator. Recenzja Pani Jolanty zwyciężyła pierwotnie w konkursie na Recenzję Miesiąca Październik.


Nagrody dla laureatek w postaci książki "Listy niezapomniane" autorstwa Shauna Ushera ufundowało Wydawnictwo SINE QUA NON !




Serdecznie gratuluję oraz zapraszam do lektury nagrodzonych recenzji!


Recenzja autorstwa Pani Magdaleny Łatkowskiej dotycząca książki "Ostatnie rozdanie" Wiesława Myśliwskiego



 Porządki generalne w szafie, w notesie, w życiu. Co wyrzucić, kogo zostawić? Czym oznaczyć niewiadomą. Jaką hierarchię przyjąć? Naturalnie od początku, od spodu, od najdawniejszych wspomnień. Gdzie to A. ? Chyba tam w korytarzach sądu. Tam, gdzie ta mała, chuda dziewczynka ze śniącą lalką. Tylko oczy jej, jakby zbyt dorosłe. Nie wyszedł szczęściu naprzeciw. Matka miała żal. A może jednak? Tylko że inaczej nie można go dostrzec, jak tylko przez utratę, cierpienie. Szczęścia nie stać na półśrodki. Wysoką cenę każe płacić. 
 B., znów porządki, lawina nazwisk. Znam? Nie znam. Nie pamiętam. Może to ktoś z księgi gości matki, lub z notesu krawca. Kolejne etapy życia, ale gdzieś na skraju wciąż ta śniąca lalka. Kilka następnych lat, następnych liter w notesie i znów ona. Bez lalki.  Cała 
w jasnych lokach. To moja przyszła żona! Oj, głupi, głupi. 
 Kolejne szkice. Zachwyt to surowy sędzia. Ogranicza wyobraźnię, zniewala. Szukał sposobów, jak. Jak wykrzesać to, co przyciągało. Nie na pierwszy rzut, ale to, co wypalało. Pierwszy niejasny ślad został tam, w korytarzach, z lalką w ramionach i tak też ostatecznie przetrwał na płótnie. Dziewczynka ze śniącą lalką. Podeszła na wernisażu. Nie rozpoznała. Piękny obraz, prawda? To pani lalka. To Ty. Dlaczego ja? Nie bawię się lalkami.  Miałaś żywą lalkę. Jak to żywą? Powiedziałaś, śpi i ma prześliczny sen.
 Sen trwał. Urywał  się tylko czasem pomiędzy rzadkimi  przespanymi nocami. Pozostały jedynie tabletki i wciąż zmieniane adresy. Zawsze tak samo precyzyjnie dobrana papeteria. Zawsze ta sama pieczątka z tego samego miasta. Raz na kilka miesięcy, lat. Tylko w jedną stronę. Dlaczego miłość jest zawsze za młoda? Dlaczego, gdy chce się zadać to najważniejsze pytanie, zadaje się je sobie? W odpowiedzi na niedokończoną, bądź nie rozpoczętą jeszcze rozmowę. 
 Kolejne litery w notesie, nazwiska znane i zapomniane. Jej nawet nie  wpisał. Znał na pamięć ulicę, numer, kod. Jeszcze się nie obawiał, nie przypuszczał. No właśnie, że co? Że przyszła  za wcześnie.  Że przyszła?
 Kolejne listy. Najpierw pełne niepokoju, potem już łagodniejsze. Milczące. Opisujące fakty. Fikcję? Zagadka. Bo nikt nie pamiętał doktorki. Czy można się przygotować? Będzie moją żoną! Oj, głupi, głupi...
 Po  drodze całe życie. Samotne. Na życzenie. Proszę bardzo! Sztuka rysunku, e, nie wstrzelił się w wymagania. Zbyt niejednoznaczne. Krytyka boli, zwłaszcza młodość. Miał prawo, rozumiem. Subtelność przychodzi z wiekiem, z doświadczeniem. 
 Jeszcze tylko ten niedokończony obraz obdartych z człowieczeństwa zakładników życia, śmierci. Wypłakane oczodoły matek, żon, córek. Portret wdów.
 Po drodze prucie cudzych żyć, łatanie niezałatwionych spraw, zaszywanie cudzych bolączek. Swoich. Własną nitką. 
 Kolejne litery. Wiele kobiet znanych tylko z łóżka. I ten mały chłopiec. Już zawsze tylko chłopiec.
 Od czasu do czasu jeszcze poker, a choć nietrudna gra, jednak na cmentarzu, 
w otwarte karty, gdy same grają za nas w uczciwej grze, zazwyczaj się jest przegranym.  Nie da się inaczej, gdy zamienia się  życie za śmierć. Miesza światy.  Ostatnia talia. Ostatnie rozdanie. 
 Życie marne, żałosne. Nie warte ani jednego słowa w żadnym jej liście. 
  Rozstać się ze swoim życiem. Podziękować za wszystko i nic. Ostatni list. A może jednak nie? Po nim jeszcze niedbałe kartki, wyrwane z zeszytu. Urywane emocje. Dziewczynka ze śniącą lalką. Jej sen. Oni, razem, przez jedną chwilę, wyczekaną. Pół godziny, kwadrans. Ze świata w świat. Poszarpane, niedokończone, niewiadome. 
 Każdy swoją historię ma do opowiedzenia. Wyspowiadania. Rozgrzeszenia. Oby się udało. 
 Wiedziałam, że będzie ciężko. Rozważania autora, język. Szczególnie piękny, choć trudny, filozoficzny. Niesłychanie wysublimowany. Myśliwski prowokuje, choć nie wprost, do zmierzenia się ze swoją przeszłością. Płynnie, delikatnie, subtelnie ukierunkowuje nasze myślenie. Akcentuje przeszłość, bo to z niej wyrasta piękny kwiat, lub chwast. Uczucia dojrzewają, rosną w siłę, pozwalają o sobie zapomnieć, ale gdy już są przeszłością, upominają się o należną im wartość, o dostrzeżenie, choć przez mgłę, tego co w nich doskonałe. Niewinne. Ale na to wtedy, jesteśmy zazwyczaj zbyt młodzi. Beztroscy. Przychodzą za wcześnie. Pęcznieją dopiero w swojej przeszłości. Wskrzeszane znaczeniem, które pojąć może jedynie człowiek z bagażem chaosu,  przypadków, w których po latach dopiero dostrzega regularność. 
 Są takie dzieła, obrazy, książki, których nie trzeba kończyć. Wybitne. Rozdanie. Ostatnie. Niedokończone. Dlatego kiedyś jeszcze raz.
 Nie raz.


Recenzja autorstwa Pani Jolanty Domagały dotycząca książki "Ciemno prawie noc" Joanny Bator 


Głośna powieść Joanny Bator  „Ciemno, prawie noc”, za którą autorka otrzymała Nike w 2013 roku, zgodnie z określeniami zawartymi w tytule jest bardzo mroczna, ale mroczna w nader pociągający sposób. Nawet czas akcji pasuje do tej koncepcji - przypada bowiem na listopad, nazwany pięknie przez autorkę – „pęknięciem  między jesienią a zimą, czasem, kiedy otwierają się przejścia”.
   Książka w ogólnym rozumieniu dotyczy poglądu, że zło jest zaraźliwe. Ktoś, kogo zgwałcono, pobito, poniżono – będzie odtąd niszczył siebie i innych...
   Powieść Joanny Bator przywiodła mi na myśl nocną wędrówkę przez stary zapuszczony ogród. Czytając czułam się jak włóczykij błąkający się po właśnie odkrytym niezwykłym miejscu. Z wadliwą latarką, która raz gaśnie, raz się zapala, oświetlając ogród nikłym światłem, potęgując doznania słuchowe i zapachowe. Gdzieś w pobliżu pohukuje sowa, w dali złowieszczo wyją psy, a pod stopami  wciąż coś nieprzyjemnie uwiera i trzeszczy. Mdły zapach kwiatów miesza się z wonią butwiejących  liści i wilgotnej ziemi. Wraz ze smugą światła moim oczom ukazywały się intrygujące zakamarki, wnęki, kamienne murki, altany, rabaty i liczne boczne ścieżki.
   Oto co potrafi zdziałać bogaty w metafory, nieprawdopodobnie plastyczny język powieści i bujna wyobraźnia pisarza. Wielkie brawa należą się za to Joannie Bator.
   Dlaczego czułam się z książką „Ciemni, prawie noc” tak jak lubię, czyli jak odkrywca nieznanych tajemniczych lądów? Ano dlatego, że autorka zna się na rzeczy. Czaruje słowem. Tworzy fascynujące obrazy. Niekiedy makabryczne, niekiedy poruszające, ale zawsze niezmiernie ciekawe. Wystarczy czytać i spokojnie, o ile nerwy nie zawiodą, podążać za wyobraźnią pisarki. Efektem jest wyjątkowo sugestywne malowidło przedstawiające walkę dobra ze złem zasiedlającym ludzkie dusze, a także hulającym w szeroko rozumianym otoczeniu pod postacią „ektoplazmy”.  Dobroć ma tu swój azyl w kociarach przemykających chyłkiem przez powieść czyli  w  miłych staruszkach taszczących torby kocich chrupek i wciskających czasem perły do rąk „zagubionych dziennikarek”.
   Obok warstwy baśniowej pełnej fantastycznych stworów i niesamowitych scen, których w naszym świecie z pewnością nie znajdziemy, toczy się zupełnie realna historia dziennikarki Alicji Tabor, zwanej  Wielbłądką, Pancernikiem albo Niedobitkiem. Młoda kobieta wraca do rodzinnego Wałbrzycha, do starego  przedwojennego domu, pełnego smutnych wspomnień. Ma misję. Musi napisać reportaż o serii niewyjaśnionych zdarzeń, o zniknięciu trójki dzieci; Andżeliki, Patryka i Kalinki.
   Próbując rozwikłać zagadkę, Alicja wnikliwie przygląda się ogarniętemu religijnym szaleństwem ubogiemu społeczeństwu Wałbrzycha, które wstrząśnięte porwaniami dzieci, histerycznie szuka ratunku w chorej religijności. Ludzie słuchają samozwańczych proroków, chcą stawiać dziwne pomniki w środku miasta, pragną relikwii.  Swoje frustracje, lęki, kompleksy i pielęgnowane przez pokolenia uprzedzenia wyrażają podczas nieformalnych wieców i na forach internetowych. No właśnie, Internet!  Niestety, anonimowość totalnie odblokowuje wszelkie hamulce.  Złość leje się w przestrzeni internetowej niczym wielki obrzydliwy, wirtualny bluzg. Brzmi znajomo, prawda?
   Alicja prowadzi obok zleconego służbowo -  drugie, prywatne śledztwo. Poszukuje prawdy o sobie samej, o rodzinnej tragedii, która stała się jej udziałem dawno temu. Poszukiwania te stanowią główna oś powieści, wokół której kręci się cała reszta historii, wątków i niezwykłych istot.
   Dostajemy oto w prezencie galerię  barwnych postaci – uwielbiającą bieganie i wsłuchiwanie się w ludzkie opowieści, Alicję o odstających uszach; szaloną starszą siostrę Alicji – Ewę;  księżnę Daisy z przepastnym sznurem pereł; przyjaciółkę Niedobitka, piękną bibliotekarkę Celestynę, która kiedyś była małym sympatycznym Czesiem; wiecznie nieobecnego ojca Alicji, tropiącego skarby zamku Książ; oskalpowanego przez Sowietów pana Alberta; brutalnie zgwałcone dziewczynki; nierzeczywistego Daniela; kociary, kociojady  i wiele, naprawdę  wiele innych intrygujących wytworów wyobraźni autorki.
   Tutaj muszę koniecznie wspomnieć o mojej ulubionej historii z „Ciemno, prawie noc”. Ona najmocniej zapadła mi w pamięć, bo wlała porządną i zarazem ogromnie potrzebną dawkę słońca w tę mroczną lekturę. Chodzi mianowicie o wątek Patryka Miłki, jednego z zaginionych dzieci. Rodzice wykreślili chłopca ze swojego życia. Pozostawili go schorowanej babci, która okazała się mądrzejsza i sprytniejsza niż legendarny król Salomon. Po cichu, bez udziału bezdusznych instytucji, powołała do życia szczęśliwą rodzinę…
    „Ciemno prawie noc” budzi kontrowersje i liczne dyskusje co do swojej wartości.  Niektórzy zarzucają powieści grafomaństwo. Co za bzdura?! W mojej opinii „Ciemno...” jest dziełem. Literacką ucztą. Owszem „barokową” nieco, owszem dość skomplikowaną i co tu kryć – wymagającą uwagi i skupienia od czytelnika, ale to właśnie w tym tkwi jej oryginalność i urok. Powieść Joanny Bator jest mieszanką gatunków literackich (kryminału, obyczaju, horroru), a zarazem pewnego rodzaju zabawą konwencjami – baśni i realizmu. To również galeria przeróżnych wątków, niesamowitych opowieści, które mogłyby z powodzeniem żyć własnym życiem. Wyobraźnia pisarki zdaje się nie mieć granic. Dodatkowo wszystko spowija plastyczny poetycki język.
    Zdecydowanie warto ów niezwykły świat poznać, szczególnie że wnikanie w niego sprawia nawet kapryśnemu czytelnikowi nie lada przyjemność, a już wkrótce powieść doczeka się ekranizacji.


Partner konkursu




2 komentarze :

  1. Gratuluję zwyciężczyniom. :) Moja wygrana książka czeka jeszcze na półce (ach, te niekończące się stosy!), ale wkrótce na pewno po nią sięgnę. :3

    OdpowiedzUsuń