piątek, 28 listopada 2014

"Kobiety z Czerwonych Bagien"- Grażyna Jeromin- Gałuszka

Autor: Grażyna Jeromin- Gałuszka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 4 maja 2010
Ilość stron: 288


    I wtedy, stojąc tam nad rzeką, z tym ogromnym ciężarem przeszłości, odpowiedzialności za nie swoją przyszłość, poczuła straszliwą, obezwładniającą samotność (...)
          Cyt.: "Kobiety z czerwonych bagien"- Grażyna Jeromin- Gałuszka


Czerwone Bagna to miejsce ze swoją stuletnią historią i z niezwykłym magnetyzmem. Silnie związane są z nim losy kilku kobiet jednego rodu, z pokolenia na pokolenie. Historia miała swój początek, gdy Julianna ze swoim mężem i z ciotką Amelią tu właśnie zakończyli swą życiową przesiedleńczą, lecz bez określonego celu, wędrówkę. W ciągu tygodnia, co było warunkiem dziedzica Kotkowskiego, musieli postawić sobie dom, by móc tutaj pozostać. Dom wprawdzie stanął, ale mąż Julianny długo w nim nie pomieszkał, bo pechowo spadł z dachu i skręcił kark. Na tę tragiczną chwilę, nałożyła się inna, jak to w życiu bywa, chwila narodzin ich córki Rozalii.

   Kiedy Grażyna Jeromin- Gałuszka zabiera nas w to baśniowe miejsce, Roza jest już bez mała stuletnią kobietą. Brakuje dwóch dni do jej jubileuszu. Nigdy nie opuszczała tego miejsca, jest jego częścią, a ono, z pewnością całym jej życiem. Los podarował jej wiele różnych chwil. W jednej wszystko się kończyło, a w drugiej znów miało swój początek. Pisarka zastosowała ciekawą narrację, bowiem tę niebywałą historię opowiada nam nie sama sędziwa, doświadczona życiem Roza, a jej prawnuczka Kornelia. Kornelia, dwudziestosiedmioletnia kobieta, przyjechała do Czerwonych Bagien ze swoją córeczką Olgą. Z nogami w gipsie i ze zranioną duszą szukała w tym rodzinnym azylu spokoju. I tylko spokoju, nawet nie zrozumienia, bo tak naprawdę nikomu nie zwierzyła się ze swoich smutków. Przyjechała tutaj na, swego rodzaju, rekonwalescencję, ale nie utożsamiała się z tym miejscem. Nie czuła żadnej magii, więzi, sentymentów. " To nie mój świat"- mówiła i o tym była wówczas, bynajmniej przekonana. Spędzała z seniorką dużo czasu i słuchała starych, znanych już na pamięć, opowieści. Przez całe swoje dzieciństwo, zamiast bajek, słuchała tych "horrorków" z rodzinnego życia.

    Nad Czerwonymi Bagnami wciąż unosiły się tajemnicze mgły, opary przeszłości, które co jakiś czas, przybierały postać, związanych z tym miejscem, osób i odżywały niewiarygodne historie, tłumaczące genezę nazwy Czerwonych Bagien. Wędrówka w przeszłość Rozy przywołuje niezapomniane obrazy, naznaczające przyszłość.Trzynastoletnia Roza widzi bryczkę, zaprzężoną w dwa białe  konie, a w niej swoją matkę z żoną jej kochanka, swojej jedynej miłości. Słyszy niezapomniany " huk, rżenie koni i ten potworny, niepozostawiający żadnej nadziei chlupot."
Dojrzała już Roza widzi drogę, którą jadą motocyklem w swą ostatnią podróż jej córka Anastazja ze swoim mężem Andrzejem. Bo pokrętny los decyduje, "że jedne dożywają setki, a inne odchodzą, zanim jeszcze zdążą poznać, co to życie." Z Rozą pozostały osierocone Gabriela, Joanna i Mimi. Jej opieki potrzebowała też, oddalająca się coraz bardziej w swój własny świat ciotka Amelia.-"Jeszcze tyle osób od niej zależy..." Skąd czerpała siły...? Roza od prawie stu lat w tym jednym miejscu, patrząca na te same drzewa, tak dużo widzi, tak dużo wie. Dostrzega troski, smutki dorastających i już dorosłych wnuczek i prawnuczki. Nic nie jest jej obojętne. I choć w jednej chwili mówi do Kornelii :"Zmarnowałaś sobie życie", to za chwilę dodaje szeptem : "To wszystko minie, odpłynie wraz z rzeką. Wszystko, co złe..." Bo każde kolejne pokolenie kobiet w tej rodzinie było wychowane w myśl słów: "Rób, co ci serce dyktuje. Najwyżej potem będziesz żałować." Rada takowa najczęściej dotyczyła wybranków serca, ich mężczyzn. A zatem, gdzie oni są...? Mężczyźni pojawiają się w tym miejscu nieoczekiwanie, nawet lądują na spadochronie, czy lotni, równie niespodziewanie znikają "odbierają tylko kobietom rozum. Nie zostawiając po sobie nic, oprócz tęsknoty i bólu." Każda z kobiet kocha swego mężczyznę jedyną wielką miłością.

      Czytając powieść Grażyny Jeromin- Gołuszki, odebrałam jakieś głębsze przesłanie i podejrzewam, że pisarce zależało, by tak  właśnie było. By poprzez pryzmat Czerwonych Bagien, każdy widział swoje miejsce, swoją Dolinę, swoje Wzgórze, ze swoją historią. Takie odczucia nadają książce wartość uniwersalną. A to jest już duże osiągnięcie. Jeśli mamy takie swoje najważniejsze miejsce, to utożsamiamy się z nim, a jeśli nie, to marzymy, by podobne znaleźć.

Ta lektura trafiła głęboko do mojej duszy, wróciłam do miejsca magicznego, z niezwykłymi ludźmi,  do świata, który nieubłaganie odchodzi w przeszłość, ale wciąż żyje mocą wspomnień, historii, które jeszcze dziś dają do myślenia, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Nasze miejsca kształtują nas, stanowią, że za nimi tęsknimy i do nich wracamy, tylko każdy musi dojść w życiu do takiego momentu, kiedy to zrozumie. Kornelia, gdy opowiada nam tę historię, jeszcze nie dotarła do takiego punktu, albo jeszcze o tym sama nie wie. Czy w ogóle zmierza w tym kierunku...? Historie podobne do tych z "Czerwonych Bagien", powstają wówczas, gdy przychodzi odpowiedni czas, by je opowiedzieć, napisać. Tak samo jest z ich odbiorem, musi przyjść odpowiedni czas, by do nas przemówiły...

Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

czwartek, 20 listopada 2014

"Gorzko"- Barbara Kosmowska

Autor: Barbara Kosmowska
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 10 września 2014
Ilość stron: 320


      Stałam więc w tym oknie, za firaną (...) przeoczona i tak nieobecna (...) stałam jak drewniana (...) Zamknęłam szczelnie oczy ...aż zabolały.    A ja nie odchodziłam od okna,      szukając   w sobie zgody na cudze szczęścia i własne porażki. Czym były, jeśli nie stadem wilków przyczajonych w moim lesie zdarzeń?


                    Cyt.: "Gorzko"- Barbara Kosmowska




Z twórczością Barbary Kosmowskiej zetknęłam się lata temu, kiedy wyprawiła swoich bohaterów "W górę rzeki", pod prąd, na walkę z żywiołem, jakim jest życie, naznaczająca nas przeszłość. Teraz, w najnowszej jej powieści "Gorzko"- Teresa, główna bohaterka, dopiero co życie smakuje. Zdana matura ma być, nie tylko furtką, a na oścież otwartą bramą...Przejdzie przez nią ze swego szarego Miasteczka, rotacyjnego bloku, przesiąkniętego jednostajnymi, duszącymi zapachami ówczesnego systemu, z wtopionymi w tę rzeczywistość, niczym szara plama, rodzicami i nieznośnymi siostrami- przejdzie do kolorowego Miasta. Ciekawa i ufna, żądna świeżych zapachów i nowych oryginalnych smaków...nie dopuszcza nawet myśli, że może być też i "gorzko".
    Teresa nie ogląda się za siebie. Zostawia wszystko, nawet wspomnienia. Bo co ma wspominać jej młode, zranione serce? Tylko ból. Jej pierwsze wypatrywanie, oczekiwanie, jej pierwsze zakochanie, były tak silne, że przerodziły się w poezję: "Jak można żyć bez powietrza?"- pytała Adama. I teraz idzie, bez tchu, czując pierwszy posmak goryczy, smak swojej zemsty za to pierwsze porzucenie, odepchnięcie. "Wychodzi stąd", z tego obcego świata, bez sentymentów, bez możliwości powrotu. Czy zatęskni... Może tylko za babcią Olgą, za jej opowieściami o Kresach- Bohdanówce, Łoszy, Perłowej Górze, o tych klonach spiętych łańcuchami, jej utraconym świecie, w którym tak naprawdę cały czas tkwiła.
   Wyjeżdżając na studia, do Miasta, Teresa zabiera ze sobą nocny stolik, prezent od babci, przywieziony na Ziemie Odzyskane transportem deportacyjnym, a w nim zamknięte swoje marzenia. Podobnie, jak Teresa, do Miasta przyjeżdżają Lucyna i Lidka. Zamieszkują wspólnie w akademiku. Razem, wprost z Miasteczka, Boryczek, tudzież podobnych Wydymek, "wejdą w Miasto, żeby zrobiło z nich damy".
Pisarka wprowadza czytelnika w ich świat, pełen oczekiwań, świat ich tęsknot, pragnień, wyborów, decyzji, stwarzając ciekawą historię, pełną prawd uniwersalnych. Tworzy jednocześnie głębokie studium psychologiczne swoich bohaterek, ich wewnętrzny stan emocjonalny, z wyznaczaniem celu, z poszukiwaniem drogi, by coś zmienić na lepsze. Trzy dziewczyny, trzy nadzieje. Każda ze swoimi myślami i z apetytem na życie...
            "Najlepszym adresem do szczęścia Teresy, z widokiem na przyszłość był Piotr". Wierzyła, że przy nim zapomni swą zawiedzioną miłość, wywabi wstydliwą plamę po swej zemście. Czy spełnią się jej oczekiwania? Czy może utknie "pomiędzy białą suknią a sforą wilków ze swoich snów"?Młodzieńczy entuzjazm, oczekiwania, to bezgraniczna ufność wobec losu, który potrafi być przewrotny i pokrętny. Doświadczamy tutaj bolesnej lekcji od losu, gdy ideały, marzenia odbijają się od bezwzględnych, niewzruszonych murów Miasta, toczącego swą własną, ciężką walkę o nowy ład. Naszą wspólną walkę, w którą Teresa bardzo się zaangażuje. Pozostanie gorycz "rozlewająca się jak błotnista kałuża". Zachlapie ich dusze, serca, uczucia. Pozostawi ból, szwy, blizny. Trzy dziewczyny, trzy życia, trzy udręki...
     Czy znajdą siłę, determinację, by zawalczyć? Czy dopisze im szczęście w poszukiwaniu utraconej cząstki samej siebie? Bo z całej tej goryczy wypływa jednak prawda, której trzeba się mocno chwycić, cokolwiek byłoby naszym doświadczeniem, pozostaje zawsze nadzieja, tkwiąca w nas głęboko. Trzeba być silnym, by ją w sobie odnaleźć. Wypływa też prawda o tym, co nas kształtuje i od czego nie możemy się odciąć tak bezpowrotnie, tak na zawsze...
   Czytając tę książkę, przejmowałam się losem bohaterek, z nieodpartą nadzieją właśnie, na jego odmianę, jak również z towarzyszącą mi refleksją, że wciąż, wśród współczesnych młodych, przebojowych, ambitnych, walecznych, jest dużo zagubionych, pozostawionych samym sobie, tak jak babcia Olga, jak matka Danuta Koper, jak Teresa i jej przyjaciółki.
    Ta książka przemawia nie tylko fabułą, a równie mocno pięknym literackim językiem, jakim Barbara Kosmowska opisała tę historię. Styl pisarki zachwyca bogactwem słów i umiejętnością ich doboru. Po mistrzowsku żongluje słowami, przechodząc z nastroju w nastrój, z patosu, nostalgii w humor sytuacyjny, oddający doskonale ówczesne realia. Od pierwszej do ostatniej strony zachwyt mnie nie opuszczał. Uśmiechałam się z podziwem do jej fraz, sformułowań dźwięczących jak melodia, jak płynący potok, przeplatanych artystycznie, niczym "wileńskie hafty" babci Olgi Dobrzyckiej. Barbara Kosmowska potrafi "dokopywać się do słów, jak ryjący w kopalniach złota." Ona jednak nie zadowala się "okruchem" lecz trafia na "żyłę."
     To była prawdziwa uczta. Polecam tę lekturę pełną prawdy o życiu, przekazaną z wielkim kunsztem literackim, jak też ze względu na wyprawę w fascynujący świat babci Olgi- kresowej dziedziczki, świat, który nie może odejść w niebyt.

Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

wtorek, 18 listopada 2014

"Droga Romo"- Roma Ligocka

Autor: Roma Ligocka
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 6 listopada 2014
Ilość stron: 236


     Idziemy naprzeciw przygodzie, dobrej czy złej, przekonani, pewni nawet, że sobie z nią poradzimy, że zawsze uda nam się wyskoczyć z pędzącego pociągu jeszcze przed katastrofą. Ciekawość zawsze jest silniejsza od lęku. Szczególnie kiedy mamy, jak ty, dopiero osiemnaście lat.
                 Cyt.: "Droga Romo"- Roma Ligocka

                   Jeśli mogę polecić Tobie lekturę, która odciska się swą siłą i prawdą w sercu, w duszy, w pamięci na zawsze, to sięgnij po którąkolwiek książkę Romy Ligockiej, a każda następna sama do Ciebie przyjdzie. Najlepiej zacznij od "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku", bo to ona właśnie kreuje późniejsze bohaterki innych powieści znanej krakowskiej pisarki i malarki.(Dla chętnych-moja recenzja)
             Roma Ligocka pisze o sobie, o swoich przeżyciach, uczuciach, emocjach, o swoim lęku, strachu, zagubieniu, o tym i o tych, co ją ukształtowało i sprawiło kim jest dziś. Spotkanie z tą pisarką jest dlatego niezwykłe, bo czujesz, że obdarza Cię, swego czytelnika, zaufaniem i szczerze wyznaje, co odczuwa w głębi duszy. Za czym podąża przez całe życie, co jej sprawia radość,  a z czym ciągle jeszcze nie może sobie poradzić. Nawiązuje  z Tobą magiczną łączność, staje się bliska, staje się Twoją nową przyjaciółką, ale jakbyście znały się od zawsze. To jest wielki kunszt, taki styl pisania i taka umiejętność wzbudzania w ludziach empatii. Szczerość, jak mówi sama, to jej paszport do pisania. Takie właśnie jest moje odczuwanie. I, gdy ukazała się tylko najnowsza powieść Romy Ligockiej "Droga Romo", zaraz ją sobie zamówiłam. Powiadomiona sms-em, że przesyłka jest już na poczcie, pobiegłam po nią w piątkowe popołudnie, by mieć ucztę na sobotę i niedzielę (tzw. weekend). No cóż, na sobotni wieczór nie starczyło, wchodziła gdzieś swą treścią pomiędzy moje myśli, przeplatała je, targając nimi i rzeźbiąc...

"Droga Romo", zwraca się pisarka do siebie samej, tej dojrzałej już, doświadczonej życiem:
     "- Chciałaś opowiedzieć o dojrzewającej dziewczynie, którą znałaś dobrze, najlepiej jak można, o której powinnaś wiedzieć wszystko, bo ona to ty." Dlaczego dzisiejsza Roma chce odnaleźć w sobie tę osiemnastoletnią dziewczynę, taką niepewną siebie, niepewną niczego i nikogo, zagubioną? Szukającą, poprzez różne fascynacje, swojego miejsca w życiu, jeszcze zbyt mało 
dojrzałą, by nie popełniać błędów? Ma do niej żal? Czy chce ją wysłuchać, zrozumieć, wybaczyć?
    Przenosimy się w lata 50-te ubiegłego stulecia, by razem z osiemnastoletnią Romą zaglądać w najciekawsze miejsca ówczesnego Krakowa. Dziewczyna opowiada swoją historię w pierwszej osobie, co nadaje fabule autentyczności i stwarza poczucie bliskości. Roma to taka artystyczna dusza. Interesuje ją malarstwo, sztuka. Zagląda, wraz ze swą przyjaciółką Leną-skrzypaczką  w takie zakamarki, gdzie tętni życie artystyczne, gdzie spotykają się ludzie ze świata kultury, pisarze, poeci, malarze. Marzy, by stać się jedną z nich, by należeć do tego fascynującego świata. Lena imponowała Romie swoim muzycznym talentem. Była kimś. Wdzięczna była Lenie, że chciała się z nią przyjaźnić. Czym ona może zaimponować przyjaciółce i innym, wciąż zapoznawanym ciekawym ludziom, żeby nie stracić tych przyjaźni? Żeby ją pokochali.Roma przełamywała swą nieśmiałość. Czyniła starania, poprzez ubiór i styl bycia,by stać się interesującą, pozostając intrygująco tajemniczą. "Wyglądać lepiej, czuć się pewniej, zagłuszyć lęki, nieśmiałość. Musicie mnie pokochać, przecież tak się staram..." Dzięki swym zainteresowaniom i talentowi do rysowania została przyjęta na Akademię Sztuk Pięknych.Była studentką. Uwolniona od strachu, takiego zwykłego, szkolnego lęku przed matematyką, fizyką, chemią, przed zaspaniem rano do szkoły. Wolność! Teraz będzie mogła, a nie musiała. Coraz bardziej wtapiała się w krakowską bohemę. Uważała się za egzystencjalistkę. "Człowiek jest wolny i samotny, sam może decydować o swoim życiu". Z taką mądrą książką, jak "Materializm dialektyczny" Adama  Schaffa na stoliku w kawiarni można wzbudzić zainteresowanie. No i z ćwiartką wódki w koszyczku, to już się było egzystencjalistką na dobre.
   Roma przyjaźniła się z Piotrem Skrzyneckim, wraz z nią poznajemy kulisy powstawania Piwnicy pod Baranami, znała też Marka Hłaskę i wielu przedstawicieli życia artystycznego miasta. Uczestniczy w tym życiu, bierze udział w festiwalach, wtapia się w ten wymarzony świat. Gdzie by się Roma jednak nie znalazła, w czyim towarzystwie nie przebywała, doganiało ją i prześladowało odczucie, że musi opuścić to miejsce. Czuła się obco, źle. Nie pasowała do tych ludzi, do tego miejsca i uciekała, choćby na boso.Uciekała w swoją samotność, niepewność, strach, uzależnienia. A za nią, jak cień podążała obsesja porzucenia i utraty, uczucie nie pozwalające zaufać mężczyźnie, pokochać. Wciąż goni za czymś, by dotrzeć w końcu na to poddasze, gdzie nigdy nie powinna trafić. "A potem już nic dobrze nie było..."
   Droga Romo!- zwraca się do niej Roma dzisiejsza, mądrzejsza, dojrzalsza. Pyta ją, przestrzega:
"Nigdy jeszcze tak bardzo nie pragnęłam cię zatrzymać. Romo! Nie chodź tam! Wróć!"
Chce poprzestawiać drogowskazy na jej drodze. Podać rękę. Bo wtedy nie miał kto.
  Droga Romo!- przeplatają narrację listy od matki, która musiała ze względów zdrowotnych, czy innych, równie ważnych, wyjechać do Wiednia. Roma mogła w tym czasie zawsze liczyć na pomoc ze strony Maryni, ich jeszcze przedwojennej gosposi oraz swego wujka. A z matką, z którą razem tak wiele przeszły, emocjonalnie były bardzo daleko od siebie.
"Droga Romo!- ...Znowu tak długo nie piszesz, gdybym nie wiedziała od innych ludzi, że żyjesz, tobym już chyba osiwiała.(...) Podobno chodzisz do jakichś lokali, spotykasz się z dziwnymi ludźmi (...) Czy ty coś jesz? (...)Jak z tymi studiami? (...)Tylko się stroisz i wychodzisz wieczorem, a kiedy wracasz? (...) Gdybyś Ty tylko była lepszym dzieckiem! Gdybyś mnie słuchała, gdyby się jakoś dało z Tobą żyć..." Ani słowa, że ją kocha, ani słowa, jak jest dla niej ważna, jak są sobie potrzebne. Z czego to wynikało? Na pewno nie z braku miłości. To była bardzo trudna relacja, niewerbalna. Matka kochała Romę, martwiła się o nią, słała paczki, pieniądze. Sobie odmawiając wszystkiego, zaoszczędziła nawet na wycieczkę córki do Izraela, Paryża, Rzymu, Wenecji. Tylko, że całą swą matczyną troskę i miłość wyrażała w pretensjach, obawach, braku wiary w nią.
"Co jest trudniejsze: być dobrą córką, czy dobrą matką, jedno i drugie nie do spełnienia"
Obciążone przeszłością, piekłem Holokaustu, wciąż dojrzewały do swych ról. A kiedy już mogłyby się odnaleźć, wyżalić, wysłuchać ,zrozumieć, było za późno... O jeden dzień.
       Koniecznie musisz wyjść na spotkanie z pisarką, to tak, jakby odbyć rozmowę z nią. Roma Ligocka opowie Tobie więcej... o poszukiwaniu miłości, o różnych  twarzach tego skomplikowanego czasem uczucia. O swoich najstraszniejszych doświadczeniach, traumach. O swoim dwuletnim małżeństwie z człowiekiem uzależnionym od alkoholu, o beznadziejnej walce z  jego nałogiem i o nieoczekiwanym wyzwoleniu; mając dwadzieścia lat, była już rozwiedziona. O nieustannej pogoni za marzeniami. Tylko spotkanie z nią, z jej twórczością, pomoże zrozumieć, dlaczego, to wszystko, co dogoniła: studia, przyjaciół, podróże, te swoje marzenia - nie po to, żeby je spełniać, tylko żeby od czasu do czasu wymieniać je na nowe..."
    Ten bolesny dialog dojrzałości z młodością, ta rozmowa z sobą samą, potrzebna była pisarce, by zrozumieć i wybaczyć to, co kiedyś wymykało się mądrości i refleksji, a pozostało wstydem, a trzeba umieć sobie wybaczyć. "Bo może najtrudniejszą sztuką w życiu (...) jest umieć samemu sobie wybaczyć." Pisarka, z taką szczerością odsłania to, co "bolało wtedy, boli dziś", robi to w dużej mierze dla nas, swoich czytelników, by pomóc nam w takim wewnętrznym rozrachunku i nie obwiniać się o wszystko. " Zresztą, na to, co nas spotyka w tzw. dorosłym życiu, zawsze jesteśmy za młode..."     

Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem

wtorek, 11 listopada 2014

"Drzewo migdałowe"- Michelle Cohen Corasanti

Autor: Michelle Cohen Corasanti
Wydawnictwo: Wydawnictwo SQN
Data wydania:18 czerwca 2014
Ilość stron: 382



         Nienawiść bierze się ze strachu i braku wiedzy.
Gdyby ludzie mogli poznać tych, których nienawidzą, i skupić się na tym, co ich łączy, mogliby przełamać tę wrogość.
                             
                           Cyt.: "Drzewo migdałowe"- Michelle Cohen Corasanti




              Od ponad pół wieku trwa konflikt na Bliskim Wschodzie między Izraelem, a Palestyną, dotyczący ziemi, niesłusznie zagarniętej przez Izrael. Napięcia polityczne i niechęć narodu Żydów i Arabów, mają zarzewie dużo wcześniej, aniżeli powstało państwo Izrael w 1948, trwają od czasu utworzenia ruchu syjonistycznego, mającego na celu stworzenie państwa żydowskiego na ziemi izraelskiej. Czy to konflikt tylko terytorialny? Etniczny? Czy również, a może przede wszystkim religijny? Wiele głosów zabrano, przeradzających się w krzyk. Wiele pytań postawiono. Bezskutecznie. Do dziś padają. Niedawno czytałam artykuł dotyczący tego regiony świata, autorstwa Natalii Welter, rozpoczynający się pytaniem właśnie: " Dlaczego, gdy broni się Palestyńczyk, mówią na niego terrorysta, a gdy Izraelczyk atakuje niewinne dziecko palestyńskie, wmawiane jest światu, że to w imię bezpieczeństwa i obrony...?"

        Ten poważny, nierozwiązany do dziś problem, zainspirował amerykańską pisarkę Michelle Cohen Corasanti. Wychowana w żydowskim domu, z żydowsko - polskimi korzeniami i podkreślanymi więzami z Izraelem, podjęła studia na Uniwersytecie Hebrajskim. Całą swą uwagę i zainteresowanie poświęciła losowi Palestyńczyków. A swoją powieść, notabene debiut literacki "Drzewo migdałowe", traktuje jako manifest nadziei na zgodne życie Izraela i Palestyny. Czy jest to możliwe? Z pewnością jest to jej głos w sprawie Palestyńczyków, istoty ich życia, którego rytm wybijają odgłosy buldożerów, bomb i wystrzałów.
      Oczami dziecka, dwunastoletniego Palestyńczyka Ahmada, pisarka ukazuje swojemu czytelnikowi wstrząsające obrazy z jego codziennego życia. Dzień po dniu zwykłych cywilnych ludzi, dzieci pozbawionych marzeń, dzieciństwa, spokoju. To wszystko i jeszcze więcej odebrała im wojna. A co dała w zamian? Strach! Co będzie za chwilę? Czy buldożer nie zniszczy ich domu, bo "terroryści nie zasługują na dom". Co będą jeść? Kto da im ryż bez pieniędzy? Czy nie rozerwie ich mina, których pełno wokół domu, tak jak rozerwała ciałko jego małej siostrzyczki Amal?
W takich realiach wzrasta Ahmad. Obchodzi swoje dwunaste urodziny. Dostał w prezencie od ojca dwa szkła powiększające i książkę "Einstein i fizyka", mama przygotowała uroczysty obiad. Okrutny los zaś, zabrał mu siostrę, a ojciec, niesłusznie oskarżony o terroryzm, trafia na 14 lat do więzienia. Młodszy o rok brat Abbas stał się niewolnikiem własnej nienawiści, pała żądzą zemsty, zatraca się w tych swoich uczuciach. Ahmad czuje się odpowiedzialny za rodzinę. Swoją dziecięcą wrażliwością, obwinia siebie o wszystko zło, jakiego doświadczają. Nie zadowala go każda praca. Niezwykłe zdolności matematyczne rozwijają w nim pasję odkrywania czegoś nowego w nauce. Zmagając się z trudnościami dnia codziennego, bierze udział w konkursie, który może mu zapewnić stypendium na Uniwersytecie Izraelskim. Nie za bardzo w to jednak wierzy. Pociesza się, że pewnie z tego nic nie wyjdzie. Zwłaszcza, że matka była temu bardzo przeciwna z powodu braku pieniędzy i strachu przed kontaktem syna z Izraelczykami. Ahmad tłumaczył matce, że "nie wszyscy Izraelczycy są źli", tak jak "nie każdy Palestyńczyk jest terrorystą."Wierzył w to bardzo, tak jak i jego ojciec Baba. Mądrość ojca była dla niego najcenniejszą lekcją tolerancji. Chłopak o nieprzeciętnym talencie, wygrał konkurs i dostał się na Uniwersytet w Jerozolimie. Swoje wspaniałe pomysły rozwijał wraz z profesorem Szaronem, który był Izraelczykiem. Ten fakt poróżnił Ahmada z bratem Abbasem, tkwiącym w paranoicznej nienawiści do każdego Izraelczyka. Dokąd doprowadzi Ahmada pęd do wiedzy i jego wiara w człowieka? Nigdy podczas studiów i gdy już wyjechał do Stanów, nie zapomniał o rodzinie. Myślą przewodnią każdego dnia było, w jaki sposób pomóc każdemu z nich? Każdego dnia też dochodziły go tragiczne wieści z zakątka świata, gdzie pozostali jego najbliżsi, a wciąż dzieje się tam tak wiele zła. Skąd czerpali siły? Byli, jak te drzewa porastające ich krainę, drzewa oliwne, drzewa migdałowe. "Ich siła tkwiła w korzeniach, tak głębokich, że nawet po ścięciu pnia wypuszczały młode pędy, z których wyrastały młode pokolenia." Drzewom rosnącym wokół miejsca ich życia, nadawali imiona, jak członkom rodziny. Drzewo migdałowe nazwali Szahid- "Świadek", świadek ich przeżyć, ich azyl, powiernik i żywiciel. Drzewa oliwne nazywały się Amal- "Nadzieja" i Sa ada- "Szczęście".
         Obserwujemy jak dorasta i dojrzewa Ahmad, którego wciąż prześladowały złe przeczucia: "że już nigdy nie będę szczęśliwy"i pretensje do losu: "dlaczego nie urodziłem się w Stanach albo w Kanadzie?" Obserwujemy jego drogę do dorosłego życia, po której szedł w skromnym odzieniu i w butach z gumowych opon. Sam podejmuje trudne decyzje i ryzyko rozłąki z rodziną. Jak jego sukces osobisty przełoży się na los tych, na których zależało mu najbardziej? A jego szczęście w uczuciach? Czy dane będzie mu go zaznać? Czy będzie mógł poślubić tę, którą pokocha, czy tę, którą mu zaaranżowała rodzina, zgodnie z tradycją i nakazami?
    Bardzo przeżyłam tę powieść. Nie mogę już nic więcej zdradzić z fabuły. Ale zachęcam gorąco do sięgnięcia po nią, bo jest warta uwagi, warta przeczytania, godna przemyślenia i polecenia innym. Choć pozostawia mnie w poczuciu głębokiej bezsilności...
   Celem pisarki było dać światło na palestyńskie cierpienia i pomóc nieść pokój. Wierzyła, że "świadomość  prowadzi do zrozumienia, a zrozumienie do zmiany."
"Drzewo migdałowe" stymuluje czytelnika do poszukiwania lepszego zrozumienia stanu Palestyńczyków i kwestionowania własnych przekonań na temat tego konfliktu. Istnieją bowiem wciąż stereotypy niesprawiedliwie oceniające Palestyńczyków, ukazujące ich w zniekształconym obrazie. Opowiedziana tutaj historia uczy nas, że "w życiu liczy się nie to, co nam się przytrafia, ale to, jak na te zdarzenia reagujemy".

Zapraszam na mój fanpage na facebooku: https://www.facebook.com/myslirzezbioneslowem