Pracowałam w kilku zakładach pracy. Wszędzie tam załatwialiśmy sprawy personalne u pani Joli, czy też u pani kierownik Moniki. W kadrach, po prostu. Ja "wczorajsza" - w sensie z poprzedniej epoki, pisałam na maszynie, obsługiwałam sprzęt typu kserokopiarka, fax, centrala telefoniczna. Projekty techniczne kreśliło się rapidografami. Nastąpił postęp techniczny, a w konsekwencji wszelkie zmiany. Niesamowity znak czasu. Dekada, dwie, a już trzy to totalna przepaść. No, ale postęp, to postęp. To ułatwienie, usprawnienie.
Komputery. Programy. Powstały korporacje- małe, średnie i całkiem duże. " Szklane domy."
No i ja " wczorajsza", próbuję wskoczyć w te tryby. Podobne uczucia towarzyszyły mi tylko na ruchomych schodach. Znalazłam się w średniej firmie obcego inwestora. W dziale HR- dawne Kadry. Przeszłam swego czasu kurs komputerowy, ale i tak bardziej jestem " wczorajsza", niż " dzisiejsza".
Dziewczyny z działu, wraz z panią Manager HR- kierownik ds. personalnych, bardzo sympatycznie mnie przyjęły i chętnie służyły pomocą. Oj, wszystkie mogłabym zaadoptować. Takie kochane. Jutro- pada informacja - odbędzie się AUDYT. OK! Idziemy zatem na AUDYT. Idziemy na wewnętrzne spotkanie konsultacyjne, kontrolne, sprawozdawcze etc.
Obsługa sprzętu technicznego nowej generacji to jeszcze nic...
Ale, że człowieka, pracownika trzeba "skołczować"i "sczelendżować"?O matko! Co to za tortury?
Otóż, jeżeli np. ja, jako pracownik firmy, miałabym jakieś opory w podjęciu ważnej decyzji, od której dużo zależy dla dobra firmy, trzeba mnie "sczelendżować": zdopingować, zmotywować do pracy. Jeśli to nie poskutkuje, trzeba mnie "skołczować"- dać reprymendę, albo przeprowadzić mobilizującą rozmowę, albo oddać mnie w ręce coacha, trenera personalnego. Coach jest po to, by pomógł przezwyciężyć problemy, obawy. Mentor. Mentoring. Doradztwo. Partnerskie relacje między osobą bardziej doświadczoną, a podopiecznym. Niczym mędrzec Mentor w "Iliadzie", sprawujący pieczę nad Penelopą i Telemachem.
Funkcjonuje w korporacjach międzynarodowych język specjalistyczny, zawodowy. Jest to zrozumiałe. Konieczne, gdy chodzi o nazwy własne, nie mające odpowiednika w języku polskim; często w informatyce. Wówczas, z pewnością ułatwia komunikację. Oby tylko nie utrudniał porozumienia się z nowymi pracownikami, czy z osobami postronnymi. Używanie języka obcobrzmiącego bez uzasadnienia, a w celu zaimponowania innym lub podkreślenia swej pozycji w firmie, zakrawa o śmieszność. Ktoś, kto już przez lata wkomponował się w te realia, nie zauważa nawet tego i nie odbiera w ten sposób. Uodparnia się.
Ja jednak jestem uczulona, gdy wszystko wokół trzeba np."generować", "wygenerować"- pasuje, czy nie pasuje, trzeba i już. Po wyczerpującej, wielogodzinnej pracy, organizują sobie eventy( czytaj: imprezę integracyjną lub po prostu wyjście z kumplami na piwo). Czekają na weekend, by się zresetować.
Nadużywanie pewnych wyrazów staje się manierą, trudną do wyzbycia. Fascynacja jakimś pojęciem i traktowanie go, jako popis intelektualno - towarzyski nie świadczy o erudycji. Ale o tym, że ulegamy instynktom stadnym, zatracając swój indywidualizm, stajemy się snobami. A używanie obcych słów bez ich zrozumienia, to już klęska. Moja koleżanka, jeszcze w latach szkolnych, chcąc nazwać czyjeś postępowanie "kompromitacją", mówiła: " kompromis". A ja nie śmiałam jej poprawiać.
Każdy może popełnić lapsus językowy, jak swego czasu zdarzyło się Adamowi Małyszowi być"w predyspozycji", a był zapewne "w dyspozycji". A najbezpieczniejszy byłby "w formie". Po prostu...
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń