poniedziałek, 2 listopada 2015

WYNIKI KONKURSU NA RECENZJĘ PAŹDZIERNIKA!


 W październiku zachwyciły mnie dwie recenzje, które chciałabym nagrodzić. Jedna dotyczy prozy, tak tradycyjnie, druga zaś poezji, pokazując całą jej magiczną siłę, ale też i dramatu o symbolicznej wymowie i to warto docenić.




I. NAGRODA GŁÓWNA:
Główną nagrodą, ufundowaną przez Wydawnictwo SQN, którą jest powieść Jakuba Małeckiego "Dygot", nagradzam zwycięską recenzję książki Joanny Bator "Ciemno prawie noc", którą nadesłała Jolanta Domagała. Serdecznie gratuluję! Zapraszam do lektury





   Głośna powieść Joanny Bator  „Ciemno, prawie noc”, za którą autorka otrzymała Nike w 2013 roku, zgodnie z określeniami zawartymi w tytule jest bardzo mroczna, ale mroczna w nader pociągający sposób. Nawet czas akcji pasuje do tej koncepcji - przypada bowiem na listopad, nazwany pięknie przez autorkę – „pęknięciem  między jesienią a zimą, czasem, kiedy otwierają się przejścia”.
   Książka w ogólnym rozumieniu dotyczy poglądu, że zło jest zaraźliwe. Ktoś, kogo zgwałcono, pobito, poniżono – będzie odtąd niszczył siebie i innych...
   Powieść Joanny Bator przywiodła mi na myśl nocną wędrówkę przez stary zapuszczony ogród. Czytając czułam się jak włóczykij błąkający się po właśnie odkrytym niezwykłym miejscu. Z wadliwą latarką, która raz gaśnie, raz się zapala, oświetlając ogród nikłym światłem, potęgując doznania słuchowe i zapachowe. Gdzieś w pobliżu pohukuje sowa, w dali złowieszczo wyją psy, a pod stopami  wciąż coś nieprzyjemnie uwiera i trzeszczy. Mdły zapach kwiatów miesza się z wonią butwiejących  liści i wilgotnej ziemi. Wraz ze smugą światła moim oczom ukazywały się intrygujące zakamarki, wnęki, kamienne murki, altany, rabaty i liczne boczne ścieżki.
   Oto co potrafi zdziałać bogaty w metafory, nieprawdopodobnie plastyczny język powieści i bujna wyobraźnia pisarza. Wielkie brawa należą się za to Joannie Bator.
   Dlaczego czułam się z książką „Ciemni, prawie noc” tak jak lubię, czyli jak odkrywca nieznanych tajemniczych lądów? Ano dlatego, że autorka zna się na rzeczy. Czaruje słowem. Tworzy fascynujące obrazy. Niekiedy makabryczne, niekiedy poruszające, ale zawsze niezmiernie ciekawe. Wystarczy czytać i spokojnie, o ile nerwy nie zawiodą, podążać za wyobraźnią pisarki. Efektem jest wyjątkowo sugestywne malowidło przedstawiające walkę dobra ze złem zasiedlającym ludzkie dusze, a także hulającym w szeroko rozumianym otoczeniu pod postacią „ektoplazmy”.  Dobroć ma tu swój azyl w kociarach przemykających chyłkiem przez powieść czyli  w  miłych staruszkach taszczących torby kocich chrupek i wciskających czasem perły do rąk „zagubionych dziennikarek”.
   Obok warstwy baśniowej pełnej fantastycznych stworów i niesamowitych scen, których w naszym świecie z pewnością nie znajdziemy, toczy się zupełnie realna historia dziennikarki Alicji Tabor, zwanej  Wielbłądką, Pancernikiem albo Niedobitkiem. Młoda kobieta wraca do rodzinnego Wałbrzycha, do starego  przedwojennego domu, pełnego smutnych wspomnień. Ma misję. Musi napisać reportaż o serii niewyjaśnionych zdarzeń, o zniknięciu trójki dzieci; Andżeliki, Patryka i Kalinki.
   Próbując rozwikłać zagadkę, Alicja wnikliwie przygląda się ogarniętemu religijnym szaleństwem ubogiemu społeczeństwu Wałbrzycha, które wstrząśnięte porwaniami dzieci, histerycznie szuka ratunku w chorej religijności. Ludzie słuchają samozwańczych proroków, chcą stawiać dziwne pomniki w środku miasta, pragną relikwii.  Swoje frustracje, lęki, kompleksy i pielęgnowane przez pokolenia uprzedzenia wyrażają podczas nieformalnych wieców i na forach internetowych. No właśnie, Internet!  Niestety, anonimowość totalnie odblokowuje wszelkie hamulce.  Złość leje się w przestrzeni internetowej niczym wielki obrzydliwy, wirtualny bluzg. Brzmi znajomo, prawda?
   Alicja prowadzi obok zleconego służbowo -  drugie, prywatne śledztwo. Poszukuje prawdy o sobie samej, o rodzinnej tragedii, która stała się jej udziałem dawno temu. Poszukiwania te stanowią główna oś powieści, wokół której kręci się cała reszta historii, wątków i niezwykłych istot.
   Dostajemy oto w prezencie galerię  barwnych postaci – uwielbiającą bieganie i wsłuchiwanie się w ludzkie opowieści, Alicję o odstających uszach; szaloną starszą siostrę Alicji – Ewę;  księżnę Daisy z przepastnym sznurem pereł; przyjaciółkę Niedobitka, piękną bibliotekarkę Celestynę, która kiedyś była małym sympatycznym Czesiem; wiecznie nieobecnego ojca Alicji, tropiącego skarby zamku Książ; oskalpowanego przez Sowietów pana Alberta; brutalnie zgwałcone dziewczynki; nierzeczywistego Daniela; kociary, kociojady  i wiele, naprawdę  wiele innych intrygujących wytworów wyobraźni autorki.
   Tutaj muszę koniecznie wspomnieć o mojej ulubionej historii z „Ciemno, prawie noc”. Ona najmocniej zapadła mi w pamięć, bo wlała porządną i zarazem ogromnie potrzebną dawkę słońca w tę mroczną lekturę. Chodzi mianowicie o wątek Patryka Miłki, jednego z zaginionych dzieci. Rodzice wykreślili chłopca ze swojego życia. Pozostawili go schorowanej babci, która okazała się mądrzejsza i sprytniejsza niż legendarny król Salomon. Po cichu, bez udziału bezdusznych instytucji, powołała do życia szczęśliwą rodzinę…
    „Ciemno prawie noc” budzi kontrowersje i liczne dyskusje co do swojej wartości.  Niektórzy zarzucają powieści grafomaństwo. Co za bzdura?! W mojej opinii „Ciemno...” jest dziełem. Literacką ucztą. Owszem „barokową” nieco, owszem dość skomplikowaną i co tu kryć – wymagającą uwagi i skupienia od czytelnika, ale to właśnie w tym tkwi jej oryginalność i urok. Powieść Joanny Bator jest mieszanką gatunków literackich (kryminału, obyczaju, horroru), a zarazem pewnego rodzaju zabawą konwencjami – baśni i realizmu. To również galeria przeróżnych wątków, niesamowitych opowieści, które mogłyby z powodzeniem żyć własnym życiem. Wyobraźnia pisarki zdaje się nie mieć granic. Dodatkowo wszystko spowija plastyczny poetycki język.
    Zdecydowanie warto ów niezwykły świat poznać, szczególnie że wnikanie w niego sprawia nawet kapryśnemu czytelnikowi nie lada przyjemność, a już wkrótce powieść doczeka się ekranizacji.



II. WYRÓŻNIENIE:
Drugą recenzję wyróżniam i jest to recenzja książki "Po co komu krzyż" Jerzego Stasiewicza. Recenzja autorstwa Agnieszki Krizel.  Nie mogę jednak obiecać, że nagrodą będzie również "Dygot" Jakuba Małeckiego, możliwa jest inna książka ufundowana przez Wydawnictwo SQN. Serdecznie gratuluję i zapraszam do lektury:




http://nietypowerecenzje.blox.pl/resource/pkk.jpg


„Po co komu krzyż” Jerzy Stasiewicz.

Gdyby podejść do tytułu bezpośrednio, mogłoby powstać z tego pytanie. Jednak autor książki nie stawia przed nami konkretnego pytania, a swoimi wierszami i dramatem, próbuje nam wyjaśnić i uświadomić, że mimo wszystko, kiedyś przyjdzie nam się nad tym zastanowić.

Krzyż, dla mnie osobiście, ma wymiar symboliczny. Ogólnie jednak, kojarzy się z religią, wiarą, a najczęściej ze śmiercią, końcem lub początkiem czegoś, co zwykliśmy nazywać życiem. Codzienność przysłania nam wszelkie Jego formy. O krzyżu nie mówi się jak o czymś zupełnie normalnym, czy jak o przedmiocie w zasięgu ręki. Zazwyczaj ma on swoje miejsce i jest przedmiotem szacunku dla obecnych w danym pomieszczeniu.

Ale może nie na samym krzyżu skupmy uwagę. Pochylmy się nad Jego głęboką symboliką. Ma ona wymiar niejednokierunkowy. Dla każdego z nas oznacza zupełnie co innego. W zależności od tego również, na jakim etapie życia owy krzyż znalazł się w naszym życiu. To, że powinien towarzyszyć nam zawsze, nie ulega wątpliwościom, nie każdy jednak chce Go uzewnętrzniać. Mówi się, że każdy z nas nosi swój krzyż przez całe życie. Coś w tym jest. Gdyby życie składało się tylko z samych szczęśliwości, cóż to byłoby za życie? Takie samo, jednostajne. Dysproporcje życia równoważą siłę, jaką ma w sobie krzyż.

Książkę Pana Jerzego otwiera dramat w trzech aktach. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam dramat. W szkole średniej bodajże. Nie kojarzę, by jakikolwiek zrobił na mnie wrażenie. Nigdy nie lubiłam tych średniowiecznych, czy renesansowych dramatów, których kompletnie nie rozumiałam. Dramat Pana Jerzego czytało mi się bardzo dobrze. Język prosty, zrozumiały, bezpretensjonalny. Jak to w dobrych dramat, akcja ma tutaj swój określony tok. Opowiada o próbie włamania się do jednego z pomieszczeń, należących do rodziny kowala, w której jest dwóch synów, matka i ojciec. Przedmiotem rabunku ma być właśnie krzyż. Jego historia jest dosyć nietypowa, bo krzyż ten przyniósł do skrócenia za życia znajomy kowala. A, że był to człowiek biedny nie zdążył już go odebrać, ani nawet za niego zapłacić. W dramacie, krzyż ten ma również wymiar symboliczny, bo chociaż faktycznie powinien znaleźć się na mogile zmarłego, staje się też przyczyną waśni między członkami rodziny, marą senną, jaka ich nawiedza, w efekcie doprowadzając do przemyśleń i rozwiązania z sytuacji. A wszystko to dzieje się pod osłoną nocy, która potęguje i napina emocje do naprawdę najwyższych stanów.

Zaraz po dramacie znajdziemy w książce poezję Pana Jerzego. To wiersze pełne wewnętrznych rozterek, rozładowań emocjonalnych, zmuszające nas do pewnych przemyśleń i zachowań. Wspomina on już nie tylko zmarłych bliskich Jego sercu znajomych, czy nawet dawnych żołnierzy, walczących o wolny kraj. Wspomina zwykłych prostych ludzi, którzy za ten kraj zginęli nie tylko w krematoriach oświęcimskich, deportowani ginęli tak naprawdę na obcej im ziemi. Pojawia się tam również wewnętrzne poszukiwanie własnego JA, człowieczeństwa, które ma jakiś jedyny, niepowtarzalny sens.

To wiersze pełne wrażliwości na otaczającą nas rzeczywistość, często bolesną, ze wspomnieniami minionych lat, zostawionych gdzieś w tyle niedokończonych spraw, zaczętych rozmów, pytań cisnących się na usta. To poezja poszukująca ziemskich dróg, tych właściwych, wędrówek, na których zostawiamy swoje ślady. Wieczność, nawet jeśli istnieje, zostanie odznaczona tylko już na naszej płycie nagrobnej.

I wreszcie poezja mistyczna, mówiąca o tym, że poza realną rzeczywistością istnieje druga strona naszego ziemskiego lustra. Gdy usiądziemy na brzegu rzeki o nazwie życie, doszukamy się pewnych z nim zależności. Bo gdyby tak naprawdę nas tu nie było, nie przywiązalibyśmy się do miejsc, ludzi, czy rzeczy. A wtedy nie mielibyśmy szansy na to, by żyć dalej i wędrować niebiańskimi ścieżynami.

Pojawia się w książce Poemat tak bardzo podkreślający nasze pochodzenie i znaczenie dla świata. Rodzimy się po coś. Pytanie, po co? By umrzeć, bo taka jest kolej. Uwrażliwia nas poeta na to, by pomyśleć o swoim przeznaczeniu, że tak naprawdę, od tego zaplanowanego nie będziemy w stanie nigdzie uciec, nawet na koniec świata:
[...]
Czasem nocą przychodzi
do mnie śmierć
w moim czarnym garniturze
po ojcu
i nic nie mówi
patrząc na mnie
z zadowoleniem”


Z części książki, pod tytułem „Tam”:

***
Czytając wiersze doszedłem do wniosku,
że to wszystko już kiedyś napisałem
kijem na piasku, rysując dla siebie
niezrozumiałe znaki …
Czytając wiersze doszedłem do wniosku,
że nie wszystko można napisać.
Jakaś boląca cząstka
pozostanie w głębi serca.

Czy każdy poeta odnosi wrażenie, że przy którymś z kolei wierszu, już to kiedyś napisał? Zapewne, ale nic do końca nie zostało jeszcze wypowiedziane. To nie jest ostatnie słowo. Ono będzie lampką zapaloną na naszym grobie w dzień pierwszego listopada, co roku. I co roku przemówimy ostatnim dla nas słowem.

Podsumowując. Warto w gonitwie codziennych myśli, szaleństw, zastanowić się, czym tak naprawdę jest krzyż. Jaki jest i jakie niesie ze sobą znaczenie? Czym w naszym życiu jest nasz krzyż? Czy chociaż przez chwilę o tym pomyśleliśmy? Jeśli nie, to chyba czas najwyższy.

Książka Pana Jerzego niech będzie dla nas chwilą zatrzymania i próbą odnalezienia samego siebie. Nasze życie, to bez wątpienia pewna pielgrzymka. Na ziemskim padole interesuje nas tylko to, co wartościowe. W chwilach głębokiego żalu i zatrwożenia sięgamy po symbol naszej wiary, jakim jest bez wątpienia krzyż. Nie mamy czasu, bo ciągle za czymś gonimy. Ale musimy zdać sobie też sprawę, iż nadejdzie czas, w którym krzyż przybierze dla nas głębszą formę. Oby nie był ostatnią rzeczą, jaką w nim zobaczymy.


Agnieszka Krizel

www.nietypowerecenzje.blox.pl

1 komentarz :