W październiku zachwyciły mnie dwie recenzje, które chciałabym nagrodzić. Jedna dotyczy prozy, tak tradycyjnie, druga zaś poezji, pokazując całą jej magiczną siłę, ale też i dramatu o symbolicznej wymowie i to warto docenić.
I. NAGRODA GŁÓWNA:
Główną nagrodą, ufundowaną przez Wydawnictwo SQN, którą jest powieść Jakuba Małeckiego "Dygot", nagradzam zwycięską recenzję książki Joanny Bator "Ciemno prawie noc", którą nadesłała Jolanta Domagała. Serdecznie gratuluję! Zapraszam do lektury
Głośna powieść
Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”, za
którą autorka otrzymała Nike w 2013 roku, zgodnie z określeniami zawartymi w
tytule jest bardzo mroczna, ale mroczna w nader pociągający sposób. Nawet czas
akcji pasuje do tej koncepcji - przypada bowiem na listopad, nazwany pięknie
przez autorkę – „pęknięciem między
jesienią a zimą, czasem, kiedy otwierają się przejścia”.
Książka w ogólnym
rozumieniu dotyczy poglądu, że zło jest zaraźliwe. Ktoś, kogo zgwałcono,
pobito, poniżono – będzie odtąd niszczył siebie i innych...
Powieść Joanny
Bator przywiodła mi na myśl nocną wędrówkę przez stary zapuszczony ogród.
Czytając czułam się jak włóczykij błąkający się po właśnie odkrytym niezwykłym
miejscu. Z wadliwą latarką, która raz gaśnie, raz się zapala, oświetlając ogród
nikłym światłem, potęgując doznania słuchowe i zapachowe. Gdzieś w pobliżu
pohukuje sowa, w dali złowieszczo wyją psy, a pod stopami wciąż coś nieprzyjemnie uwiera i trzeszczy.
Mdły zapach kwiatów miesza się z wonią butwiejących liści i wilgotnej ziemi. Wraz ze smugą
światła moim oczom ukazywały się intrygujące zakamarki, wnęki, kamienne murki,
altany, rabaty i liczne boczne ścieżki.
Oto co potrafi
zdziałać bogaty w metafory, nieprawdopodobnie plastyczny język powieści i bujna
wyobraźnia pisarza. Wielkie brawa należą się za to Joannie Bator.
Dlaczego czułam się
z książką „Ciemni, prawie noc” tak jak lubię, czyli jak odkrywca nieznanych tajemniczych
lądów? Ano dlatego, że autorka zna się na rzeczy. Czaruje słowem. Tworzy
fascynujące obrazy. Niekiedy makabryczne, niekiedy poruszające, ale zawsze
niezmiernie ciekawe. Wystarczy czytać i spokojnie, o ile nerwy nie zawiodą,
podążać za wyobraźnią pisarki. Efektem jest wyjątkowo sugestywne malowidło
przedstawiające walkę dobra ze złem zasiedlającym ludzkie dusze, a także hulającym
w szeroko rozumianym otoczeniu pod postacią „ektoplazmy”. Dobroć ma tu
swój azyl w kociarach przemykających
chyłkiem przez powieść czyli w miłych staruszkach taszczących torby kocich
chrupek i wciskających czasem perły do rąk „zagubionych dziennikarek”.
Obok warstwy
baśniowej pełnej fantastycznych stworów i niesamowitych scen, których w naszym świecie
z pewnością nie znajdziemy, toczy się zupełnie realna historia dziennikarki
Alicji Tabor, zwanej Wielbłądką,
Pancernikiem albo Niedobitkiem. Młoda kobieta wraca do rodzinnego Wałbrzycha,
do starego przedwojennego domu, pełnego
smutnych wspomnień. Ma misję. Musi napisać reportaż o serii niewyjaśnionych
zdarzeń, o zniknięciu trójki dzieci; Andżeliki, Patryka i Kalinki.
Próbując rozwikłać
zagadkę, Alicja wnikliwie przygląda się ogarniętemu religijnym szaleństwem
ubogiemu społeczeństwu Wałbrzycha, które wstrząśnięte porwaniami dzieci,
histerycznie szuka ratunku w chorej religijności. Ludzie słuchają samozwańczych
proroków, chcą stawiać dziwne pomniki w środku miasta, pragną relikwii. Swoje frustracje, lęki, kompleksy i
pielęgnowane przez pokolenia uprzedzenia wyrażają podczas nieformalnych wieców
i na forach internetowych. No właśnie, Internet! Niestety, anonimowość totalnie odblokowuje
wszelkie hamulce. Złość leje się w
przestrzeni internetowej niczym wielki obrzydliwy, wirtualny bluzg. Brzmi
znajomo, prawda?
Alicja prowadzi
obok zleconego służbowo - drugie,
prywatne śledztwo. Poszukuje prawdy o sobie samej, o rodzinnej tragedii, która
stała się jej udziałem dawno temu. Poszukiwania te stanowią główna oś powieści,
wokół której kręci się cała reszta historii, wątków i niezwykłych istot.
Dostajemy oto w
prezencie galerię barwnych postaci – uwielbiającą
bieganie i wsłuchiwanie się w ludzkie opowieści, Alicję o odstających uszach;
szaloną starszą siostrę Alicji – Ewę; księżnę Daisy z przepastnym sznurem pereł;
przyjaciółkę Niedobitka, piękną bibliotekarkę Celestynę, która kiedyś była
małym sympatycznym Czesiem; wiecznie nieobecnego ojca Alicji, tropiącego skarby
zamku Książ; oskalpowanego przez Sowietów pana Alberta; brutalnie zgwałcone
dziewczynki; nierzeczywistego Daniela; kociary, kociojady i wiele, naprawdę wiele innych intrygujących wytworów wyobraźni
autorki.
Tutaj muszę
koniecznie wspomnieć o mojej ulubionej historii z „Ciemno, prawie noc”. Ona najmocniej
zapadła mi w pamięć, bo wlała porządną i zarazem ogromnie potrzebną dawkę
słońca w tę mroczną lekturę. Chodzi mianowicie o wątek Patryka Miłki, jednego z
zaginionych dzieci. Rodzice wykreślili chłopca ze swojego życia. Pozostawili go
schorowanej babci, która okazała się mądrzejsza i sprytniejsza niż legendarny
król Salomon. Po cichu, bez udziału bezdusznych instytucji, powołała do życia
szczęśliwą rodzinę…
„Ciemno prawie noc” budzi kontrowersje i
liczne dyskusje co do swojej wartości.
Niektórzy zarzucają powieści grafomaństwo. Co za bzdura?! W mojej opinii
„Ciemno...” jest dziełem. Literacką ucztą. Owszem „barokową” nieco, owszem dość
skomplikowaną i co tu kryć – wymagającą uwagi i skupienia od czytelnika, ale to
właśnie w tym tkwi jej oryginalność i urok. Powieść Joanny Bator jest mieszanką
gatunków literackich (kryminału, obyczaju, horroru), a zarazem pewnego rodzaju
zabawą konwencjami – baśni i realizmu. To również galeria przeróżnych wątków,
niesamowitych opowieści, które mogłyby z powodzeniem żyć własnym życiem. Wyobraźnia
pisarki zdaje się nie mieć granic. Dodatkowo wszystko spowija plastyczny
poetycki język.
Zdecydowanie warto
ów niezwykły świat poznać, szczególnie że wnikanie w niego sprawia nawet
kapryśnemu czytelnikowi nie lada przyjemność, a już wkrótce powieść doczeka się
ekranizacji.
II. WYRÓŻNIENIE:
Drugą recenzję wyróżniam i jest to recenzja książki "Po co komu krzyż" Jerzego Stasiewicza. Recenzja autorstwa Agnieszki Krizel. Nie mogę jednak obiecać, że nagrodą będzie również "Dygot" Jakuba Małeckiego, możliwa jest inna książka ufundowana przez Wydawnictwo SQN. Serdecznie gratuluję i zapraszam do lektury:
„Po co komu krzyż” Jerzy
Stasiewicz.
Gdyby podejść do tytułu bezpośrednio, mogłoby powstać z tego
pytanie. Jednak autor książki nie stawia przed nami konkretnego pytania, a
swoimi wierszami i dramatem, próbuje nam wyjaśnić i uświadomić, że mimo
wszystko, kiedyś przyjdzie nam się nad tym zastanowić.
Krzyż, dla mnie osobiście, ma wymiar symboliczny. Ogólnie
jednak, kojarzy się z religią, wiarą, a najczęściej ze śmiercią, końcem lub
początkiem czegoś, co zwykliśmy nazywać życiem. Codzienność przysłania nam wszelkie
Jego formy. O krzyżu nie mówi się jak o czymś zupełnie normalnym, czy jak o
przedmiocie w zasięgu ręki. Zazwyczaj ma on swoje miejsce i jest przedmiotem
szacunku dla obecnych w danym pomieszczeniu.
Ale może nie na samym krzyżu skupmy uwagę. Pochylmy się nad
Jego głęboką symboliką. Ma ona wymiar niejednokierunkowy. Dla każdego z nas
oznacza zupełnie co innego. W zależności od tego również, na jakim etapie życia
owy krzyż znalazł się w naszym życiu. To, że powinien towarzyszyć nam zawsze,
nie ulega wątpliwościom, nie każdy jednak chce Go uzewnętrzniać. Mówi się, że
każdy z nas nosi swój krzyż przez całe życie. Coś w tym jest. Gdyby życie
składało się tylko z samych szczęśliwości, cóż to byłoby za życie? Takie samo,
jednostajne. Dysproporcje życia równoważą siłę, jaką ma w sobie krzyż.
Książkę Pana Jerzego otwiera dramat w trzech aktach. Nie
pamiętam, kiedy ostatnio czytałam dramat. W szkole średniej bodajże. Nie
kojarzę, by jakikolwiek zrobił na mnie wrażenie. Nigdy nie lubiłam tych
średniowiecznych, czy renesansowych dramatów, których kompletnie nie
rozumiałam. Dramat Pana Jerzego czytało mi się bardzo dobrze. Język prosty,
zrozumiały, bezpretensjonalny. Jak to w dobrych dramat, akcja ma tutaj swój
określony tok. Opowiada o próbie włamania się do jednego z pomieszczeń,
należących do rodziny kowala, w której jest dwóch synów, matka i ojciec.
Przedmiotem rabunku ma być właśnie krzyż. Jego historia jest dosyć nietypowa,
bo krzyż ten przyniósł do skrócenia za życia znajomy kowala. A, że był to
człowiek biedny nie zdążył już go odebrać, ani nawet za niego zapłacić. W
dramacie, krzyż ten ma również wymiar symboliczny, bo chociaż faktycznie
powinien znaleźć się na mogile zmarłego, staje się też przyczyną waśni między
członkami rodziny, marą senną, jaka ich nawiedza, w efekcie doprowadzając do
przemyśleń i rozwiązania z sytuacji. A wszystko to dzieje się pod osłoną nocy,
która potęguje i napina emocje do naprawdę najwyższych stanów.
Zaraz po dramacie znajdziemy w książce poezję Pana Jerzego.
To wiersze pełne wewnętrznych rozterek, rozładowań emocjonalnych, zmuszające
nas do pewnych przemyśleń i zachowań. Wspomina on już nie tylko zmarłych
bliskich Jego sercu znajomych, czy nawet dawnych żołnierzy, walczących o wolny
kraj. Wspomina zwykłych prostych ludzi, którzy za ten kraj zginęli nie tylko w
krematoriach oświęcimskich, deportowani ginęli tak naprawdę na obcej im ziemi.
Pojawia się tam również wewnętrzne poszukiwanie własnego JA, człowieczeństwa,
które ma jakiś jedyny, niepowtarzalny sens.
To wiersze pełne wrażliwości na otaczającą nas
rzeczywistość, często bolesną, ze wspomnieniami minionych lat, zostawionych
gdzieś w tyle niedokończonych spraw, zaczętych rozmów, pytań cisnących się na
usta. To poezja poszukująca ziemskich dróg, tych właściwych, wędrówek, na których
zostawiamy swoje ślady. Wieczność, nawet jeśli istnieje, zostanie odznaczona
tylko już na naszej płycie nagrobnej.
I wreszcie poezja mistyczna, mówiąca o tym, że poza realną
rzeczywistością istnieje druga strona naszego ziemskiego lustra. Gdy usiądziemy
na brzegu rzeki o nazwie życie, doszukamy się pewnych z nim zależności. Bo
gdyby tak naprawdę nas tu nie było, nie przywiązalibyśmy się do miejsc, ludzi,
czy rzeczy. A wtedy nie mielibyśmy szansy na to, by żyć dalej i wędrować
niebiańskimi ścieżynami.
Pojawia się w książce Poemat tak bardzo podkreślający nasze
pochodzenie i znaczenie dla świata. Rodzimy się po coś. Pytanie, po co? By
umrzeć, bo taka jest kolej. Uwrażliwia nas poeta na to, by pomyśleć o swoim
przeznaczeniu, że tak naprawdę, od tego zaplanowanego nie będziemy w stanie
nigdzie uciec, nawet na koniec świata:
„[...]
Czasem
nocą przychodzi
do
mnie śmierć
w
moim czarnym garniturze
po
ojcu
i
nic nie mówi
patrząc
na mnie
z
zadowoleniem”
Z części książki,
pod tytułem „Tam”:
***
Czytając
wiersze doszedłem do wniosku,
że
to wszystko już kiedyś napisałem
kijem
na piasku, rysując dla siebie
niezrozumiałe
znaki …
Czytając
wiersze doszedłem do wniosku,
że
nie wszystko można napisać.
Jakaś
boląca cząstka
pozostanie
w głębi serca.
Czy każdy poeta
odnosi wrażenie, że przy którymś z kolei wierszu, już to kiedyś napisał?
Zapewne, ale nic do końca nie zostało jeszcze wypowiedziane. To nie jest
ostatnie słowo. Ono będzie lampką zapaloną na naszym grobie w dzień pierwszego
listopada, co roku. I co roku przemówimy ostatnim dla nas słowem.
Podsumowując. Warto
w gonitwie codziennych myśli, szaleństw, zastanowić się, czym tak naprawdę jest
krzyż. Jaki jest i jakie niesie ze sobą znaczenie? Czym w naszym życiu jest
nasz krzyż? Czy chociaż przez chwilę o tym pomyśleliśmy? Jeśli nie, to chyba
czas najwyższy.
Książka Pana
Jerzego niech będzie dla nas chwilą zatrzymania i próbą odnalezienia samego
siebie. Nasze życie, to bez wątpienia pewna pielgrzymka. Na ziemskim padole
interesuje nas tylko to, co wartościowe. W chwilach głębokiego żalu i
zatrwożenia sięgamy po symbol naszej wiary, jakim jest bez wątpienia krzyż. Nie
mamy czasu, bo ciągle za czymś gonimy. Ale musimy zdać sobie też sprawę, iż
nadejdzie czas, w którym krzyż przybierze dla nas głębszą formę. Oby nie był
ostatnią rzeczą, jaką w nim zobaczymy.
Agnieszka Krizel
www.nietypowerecenzje.blox.pl
Również gratuluję :)
OdpowiedzUsuń